„Jeszcze nie lekarze, a już tacy mądrzy”

Powoli wracają zajęcia na uczelni. Wracają po roku. I po roku okazuje się, że studenci już nie tacy, że przyszli lekarze już nie tacy, że świat już nie taki.

A o co chodzi ? Chodzi o powołanie, o odpowiedzialność, o współczucie, życzliwość i poświęcenie.

Wyjaśniam i proszę uzbroić się w cierpliwość.

 Moje młode życie to życie wypełnione autorytetami. Takich autorytetów było dużo. Ale najbardziej zapamiętałem i najbardziej wpłynęli na moje życie następujący ludzie:

Papież Jan Paweł II

Od razu wyznanie. Nie jestem katolikiem. Po wielu różnych przeżyciach jedyne co wiem i o czym jestem przekonany to to, że nie wiemy co nas otacza. Nie wierzę w Boga, który każe zabijać innych ludzi, każe składać ludziom ofiary ze zwierząt i każe się siebie bać. Wierzę, że sensem naszego życia jest czynienie dobra i opieka nad słabszymi.

Katolicyzm poza ogromem cierpienia które zadał „innym” ludziom, narodom miał też wśród swoich wyznawców ludzi po prostu dobrych, mądrych, charyzmatycznych. Taką dla mnie osobą był Papież Jan Paweł II. Nie wiem ile jest prawdy w opowiadaniach, że Papież przymykał oczy na pedofilię, ale wiem, że gdy pierwszy raz miałem z Nim kontakt, był kimś nie z tego świata. Czuć było w tym co robi i co mówi miłość i dobro. Takim Go zapamiętałem.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko

Na msze prowadzone przez Księdza chodziłem do kościoła przy placu Wilsona jeszcze pod koniec lat licealnych i na początku studiów. Pamiętam człowieka niezwykle skromnego, niezwykle pokornego, cichego, ale którego słowa miały moc grzmotu. Był szczupły, drobny, chodził w skromnej, widać że wielokrotnie pranej sutannie. Emanował dobrocią, i czymś nieopisywalnym, zanurzeniem w innym świecie, w prawdzie, w tajemnicy której nikt z nas nie był w stanie dotknąć.

W roku 1982 w Akademii Medycznej w Warszawie odbywał się strajk studentów. Przebywałem wtedy z kolegami w Zakładzie Biochemii Szpitala Klinicznego przy ulicy Banacha. Była zima. Pewnego wieczoru przyszedł do nas ksiądz Popiełuszko i odprawił mszę. Msza była przeznaczona tylko dla nas. Modliliśmy się w małej sali zakładu. Kilkadziesiąt osób, noc, atmosfera jak w katakumbach pierwszych chrześcijan przed dwoma tysiącami lat. I święty, pokorny człowiek, który przyszedł żeby przez chwilę być z nami.

Profesor Jan Nielubowicz

Pierwszy lekarz na mojej liście. Też związany z moim życiem studenckim i strajkiem w latach osiemdziesiątych. Profesor był Rektorem Akademii Medycznej gdy zaczynałem studia. Zawsze spokojny (chociaż można było w nim wyczuć jakieś wewnętrzne napięcie, które ja nieodłącznie wiążę z zawodem chirurga), konkretny, życzliwy, ale sprawiedliwy i niezwykle wrażliwy na cierpienie pacjentów. Takie wartości przekazywał nam w trakcie zajęć. Ale to nie wszystko. Dawał nam przykłady swoim życiem.

Wracam do strajku. Pamiętam kolejny dzień, stałem na bramce, pilnowałem wejścia do Zakładu, nagle patrzę i nie wierzę oczom. Idzie do nas do strajkujących studentów profesor Nielubowicz. Było już ciemno. Profesor jak zwykle elegancki – biała koszula, muszka, garnitur, jesionka, kapelusz. Przyszedł do żółtodziobów, żeby z nimi porozmawiać. Żeby dowiedzieć się czy wszystko dobrze, czy czegoś nam nie brakuje. Nie przyszedł, żeby prawić nam morały. Przyszedł, żeby powiedzieć, że jest z nami.

Jak kończyłem studia profesor Rektorem już nie był, ale dla mnie był kimś więcej, był wspaniałym lekarzem i człowiekiem.

Inni wspaniali lekarze i ludzie, których poznałem w życiu:

Profesor Stefan Kruś

Również jak profesor Nielubowicz, zawsze muszka, garnitur, biała koszula. Uczył nas patomorfologii. Wykłady prowadził tak, że wszyscy zasłuchani nawet nie drgnęli. Poza tym był humanistą i erudytą. Pisał wiersze. Poziom tego człowieka i lekarza najlepiej oddaje fakt, że zawsze w okolicach 8 marca składał życzenia wszystkim studentkom i zawsze miał przygotowany własnoręcznie napisany wiersz z tej okazji. Uwielbialiśmy go wszyscy a co jeszcze czuły w stosunku do tego człowieka, który mógłby być ich dziadkiem, nasze koleżanki to można się tylko domyśleć.

Profesor Irena Smólska

Pani Profesor w trakcie moich studiów była Kierownikiem Kliniki Chirurgii i Kardiologii Dziecięcej w szpitalu przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie. Po studiach gdy miałem już specjalizację z chirurgii dziecięcej spotykałem Panią Profesor wielokrotnie z racji zawodu. Pamiętam jak w latach dziewięćdziesiątych uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji chirurgów dziecięcych w Turcji w Izmirze. Pani Profesor też tam była. Wiedziałem, że jest wspaniałym chirurgiem i człowiekiem, ale wtedy też przekonałem się jak wspaniale tańczy. Miałem przyjemność zatańczyć z Panią Profesor polkę – tak polkę w Turcji. Cały parkiet był nasz, później oklaski kolegów i personelu tureckiego – lekarze też są ludźmi.

Proszę Państwa, ale Pani profesor Smólska to nie tylko Polka tańcząca polkę. Panią Profesor zapamiętałem szczególnie w innej sytuacji. Nie pamiętam przy jakiej okazji przyjechałem do szpitala na Niekłańską. Wchodząc po schodach widzę następującą scenę. Pani Profesor stoi przed swoim gabinetem, drzwi otwarte. Przed Panią Profesor stoi matka jednego z jej pacjentów i próbuje w ramach podziękowania dać jej kwiaty. Słyszę jak Pani Profesor odpowiada „Proszę Pani ja tych kwiatów nie przyjmę, proszę je zanieść na oddział dla personelu a poza tym to po co Pani je kupowała, niepotrzebny wydatek”.

Na to matka ze łzami w oczach „Pani Profesor ale pani uratowała, życie mojego dziecka, jak mam pani podziękować”. Na to odpowiedź „Nie musi pani dziękować, przecież to moja praca”. Skromnie, cicho, z uśmiechem. Matka już wtedy nie powstrzymała łez. Płakała, wzięła Panią profesor za ręce i zaczęła Ją po nich całować. Cudowne podziękowanie dla cudownego człowieka, lekarza.

Doktor Wojciech Kamiński

Kolejna nietuzinkowa postać wśród lekarzy. Wychowawca pokolenia chirurgów dziecięcych. Twórca i pierwszy Ordynator Oddziału Chirurgii Dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Niezwykle mądry człowiek, który miał „tylko” tytuł doktora medycyny, a wszyscy zwracali się do Niego Panie Profesorze. Sam widziałem i słyszałem jak robili to utytułowani profesorowie z zagranicy. Co było takiego wspaniałego w doktorze Kamińskim. Mądrość, rozsądek, rozwaga, zewnętrzny spokój, a do tego normalność – palił papierosy w ogromnych ilościach (ale może nie powinienem o tym pisać), dla każdego nawet najmłodszego rezydenta miał czas żeby porozmawiać, a poza tym miał cechę, o którą coraz trudniej – zawsze można było na niego liczyć, zawsze był chętny do pomocy, jeżeli jakikolwiek lekarz miał problem z leczeniem dziecka Profesor nigdy nie odmówił pomocy, przyjmował do swojego oddziału, poprawiał – On lub jego pracownicy – to co komuś nie wyszło. I nigdy, przenigdy nie komentował !!!!, nie krytykował !!!

Mój mentor, nauczyciel, wzór.

Nomen omen – syn Pana Doktora Andrzej Kamiński wypisz, wymaluj taki sam jak ojciec. Różnią się tylko tym, że syn jest już profesorem.

Docent Jan Weremowicz

„Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”. Pisałem o wspaniałych ludziach z którymi się zetknąłem w swoim życiu, ale jest tak, że ja też nie wypadłem sroce spod ogona. W mojej rodzinie i to bliskiej też miałem wspaniałego lekarza, człowieka, który był i jest dla mnie wzorem do naśladowania. Brat cioteczny mojej mamy – Jan Weremowicz.

Wujek Weremowicz pochodził z przedwojennej inteligenckiej rodziny. Urodził się 20.09.1915 roku. Od dzieciństwa związany z Warszawą. Był absolwentem i maturzystą Gimnazjum i Liceum im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie przy ul. Nowolipie 8. Medycynę studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończył ją na tajnych korepetycjach już po wybuchu II wojny światowej. W czasie powstania warszawskiego był żołnierzem batalionu AK „Baszta”. Jego ojciec, również Jan, ps. „Gładki” walczył w oddziale mokotowskim AK. Po wojnie wujek odbywał szkolenie i zdobył specjalizację z interny będąc uczniem profesora Witolda Orłowskiego. Później był ordynatorem Oddziału Wewnętrznego i dyrektorem nieistniejącego już Szpitala im. św. Łazarza w Warszawie przy ul. Leszno. Leczył pacjentów, publikował, był autorem rozdziału w podręczniku dla lekarzy internistów „Vademecum Lekarza Ogólnego”, dotyczącym chorób płuc. Był tłumaczem podręcznika niemieckiego „Błędy w rozpoznawaniu klinicznym” autorstwa Maxa Burgera. Oprócz działalności naukowej i dydaktycznej do końca życia, a zmarł w 1973 roku, pracował jako lekarz.

Jakim był lekarzem przede wszystkim wiem od mamy. Z jej opowiadań zostały mi w pamięci dwa fakty, które pokazują osobowość wujka, lekarza szanującego każdego pacjenta, każdego człowieka. Mama opowiadała, że gdy wujek prowadził zajęcia ze studentami to pierwszą rzeczą, na którą zwracał uwagę było czy student, wchodząc na salę mówi do pacjentów „dzień dobry”. Brak tego skutkował wyrzuceniem z zajęć. Druga cecha wujka, o której opowiadała mama to szczodrość w udzielaniu pomocy materialnej. Może to dla współczesnych młodych nie jest zaletą, tylko świadczy o „głupocie” i „frajerstwie”, ale podobno wujek nigdy nie odmówił pomocy i ofiarowywał pieniądze swoim chorym, którzy byli biedni. Sam mieszkał wraz z ciocią w trzypokojowym mieszkaniu na ul. Pańskiej. Nie był bogaty, a przynajmniej nie było tego po nim widać, ale zawsze dzielił się tym co miał z biedniejszymi od siebie.

Ja pamiętam jeszcze jedną cechę wujka – to widziałem na własne oczy. Bardzo przeżywał niepowodzenia w pracy. Angażował się całym sercem w leczenie swoich chorych. Bywało tak, że gdy byliśmy z wizytą, a wujek przychodził z pracy to musiał się położyć, odpocząć, był tak zmęczony. Być może takie zaangażowanie w pracę go zabiło. Pewnego dnia położył się i już nie wstał. A miał tylko 58 lat (mniej niż ja teraz).

Po co ja to napisałem ? Dlaczego wymieniłem ludzi, którzy dla mnie byli (i są) wzorcami, autorytetami, wyjątkowymi postaciami ?

Patrząc na to co mnie otacza widzę, że współcześni młodzi ludzie (a za takich uważam osoby poniżej 40 roku życia) bardzo często pozbawieni są jakiegokolwiek szacunku dla osób starszych, osób które nie są tak sprytne, szybkie, czasami irytujące. Osób, które w większości (tak jak moje Autorytety wymienione powyżej) wyznawały lub wyznają inne wartości niż współcześni. Ja nie twierdzę, że świat który był kiedyś był lepszy, ale obawiam się, że po etapie dobra i prawdziwej ludzkiej solidarności wracamy do świata pieniędzy, karier, chciwość, chytrość i fałszu. Świata, którego ja nigdy nie zaakceptuję.

Co mnie nakłoniło, żeby tak myśleć ?

Na początek wprowadzenie z medycyny.

Zdarza się w codziennym życiu, że ktoś w miejscu publicznym, lub w domu straci przytomność. Przyczyny utraty przytomności bywają różne, ale najgroźniejsze z nich wiążą się z zatrzymaniem krążenia. Pacjent nie oddycha, nie ma tętna. W takiej sytuacji priorytetem jest jak najszybsze rozpoczęcie resuscytacji krążeniowo-oddechowej przez świadków zdarzenia, osoby postronne. Należy jak najszybciej wezwać karetkę pogotowia, użyć automatycznego defibrylatora, rozpocząć uciśnięcia klatki piersiowej i prowadzić wentylację usta-usta. Wszystkie te czynności są niezbędne, aby uratować pacjentowi życie. Nie ma możliwości żeby karetka przyjechała w ciągu kilkunastu sekund, a każda sekunda bez prowadzenia resuscytacji to miliony umierających komórek w mózgu, a po kilku minutach bez tlenu i glukozy umrą w głowie prawie wszystkie neurony.

To wiedzą wszyscy, a przede wszystkim wiedzą o tym studenci medycyny i lekarze.

Prowadzenie tzw. sztucznych oddechów, mimo że nie jest tak istotne jak np. wezwanie karetki pogotowia czy uciskanie klatki piersiowej, ma też duże znaczenie, gdyż dostarczenie nawet niewielkich ilości tlenu do mózgu, pozwala utrzymać neurony przy życiu, zahamować proces obumierania co daje pacjentowi szansę powrotu do normalnego funkcjonowania, a nie nawet w przypadku uzyskania powrotu krążenia, wegetacji przez wiele lat w stanie odkorowania.

Przez kilkanaście lat mojej pracy na stanowisku adiunkta oraz kierownika Zakładu Medycyny Ratunkowej Uczelni Medycznej nikt ze studentów tego typu zaleceń nie podważał i każdy je rozumiał. Ale teraz jest przecież covid.

Kolejna dygresja medyczna.

Przed przystąpieniem do resuscytacji każdy „ratownik” powinien się upewnić, że podczas ratowania innej osoby on sam nie straci życia. Może przejechać go samochód (kierowcom się spieszy), może porazić go prąd, może utonąć ratując tonącego, może zatruć się trującymi wyziewami podczas pożaru itp. Zwraca się też uwagę, że „ratownik” podczas prowadzenia wentylacji usta-usta może się zarazić od chorego jakąś chorobą. Jakie jest ryzyko takiego zarażenia ? W statystyce światowej znikome. Udowodnionych takich zakażeń na świecie opisano do tej pory kilkanadziesiąt.

Uczyliśmy studentów, że mają myśleć o swoim bezpieczeństwie, ale przede wszystkim ich misją jest niesienie pomocy i ratowanie ludzkiego życia. Uczyłem, że dla człowieka który umiera niepodjęcie resuscytacji przez studenta, lekarza, świadka zdarzenia jest wyrokiem śmierci.

Ostatnie moje zajęcia postawiły wszystko na głowie.

Dialog ze studentami brzmiał mniej więcej tak:

Ja – „Proszę Państwa nie wolno w każdej sytuacji pozaszpitalnego zatrzymania krążenia rezygnować z prowadzenia sztucznej wentylacji” (wcześniej przypominałem czemu ma ona służyć).

Studenci – „Ależ Panie doktorze teraz jest covid i my nie możemy ryzykować zakażenia”.

Ja – „Proszę Państwa, ale zagrożenie covidem jest takie samo jak innymi chorobami przenoszonymi droga kropelkową np. grypą co do tej pory nie usprawiedliwiało nie prowadzenia wentylacji w trakcie resuscytacji”.

Studenci – „Tak, ale my musimy myśleć o sobie, gdyż nasze wykształcenie jest drogie”. 

Ja – „Bez względu na Państwa wykształcenie życie każdego człowieka jest ważne i nie można mówić, że życie lekarza jest ważniejsze od życia np. szewca czy piekarza”.

Studenci – „Nieprawda. Poza wydatkami, które poniosło Państwo na nasze wykształcenie to ważne jest jeszcze to, że będziemy leczyli innych ludzi i to jest wartość naszej pracy”.

Ja – „Wszystko to prawda, ale gdyby piekarz nie upiekł chleba i nie moglibyście go jeść to nie mielibyście najmniejszej ochoty ani siły na leczenie kogokolwiek”.

Studenci – „My się z tym nie zgadzamy. Piekarza można zastąpić, a lekarza nie, bo trzeba najpierw go  wykształcić”.

Ja – „Czasami piekarz i szewc są sto razy lepszymi ludźmi niż niejeden lekarz i zrobią w trakcie swojego życia więcej dobra niż on, a tylko to a nie wykształcenie stanowi o wartości człowieka”.

Studenci – „A my uważamy, że nie. Praca którą poświęcamy, żeby zostać lekarzami jest dużo cięższa niż praca piekarza, my z założenia czynimy dobro i nie można nas porównywać”.

Ja – „No dobrze, to ja zadam inne pytanie: gdybyście Państwo zobaczyli na ulicy nieznanego człowieka i ocenili, że wymaga on resuscytacji to czy prowadzilibyście u niego masaż serca i wentylację usta-usta ?”

Studenci – „Nie”.

Ja – „A dlaczego ?”

Studenci – „Bo moglibyśmy zarazić się covidem”.

Ja – „No tak, ale wybraliście taki zawód. Choroby zakaźnie istnieją od zawsze. I zawsze w praktyce możecie się jakąś zarazić. Każdy z nas ma w ustach i drogach oddechowych miliardy różnych patogenów. Ja w swojej praktyce wielokrotnie zarażałem się od dzieci różnymi wirusami, bakteriami, ale jakoś nie przestałem ich leczyć”.

Studenci – „Ale my nie musimy leczyć z narażeniem własnego życia”.

Ja – „Ale zawsze będziecie leczyć z narażeniem własnego życia. Może przyjść do was chory z zaburzeniami psychicznymi i zadźgać was nożem. A poza tym, powtarzam: od każdego pacjenta możecie się czymś zarazić”.

Studenci – „Tak ale ryzyko zadźgania nożem jest niższe od ryzyka zakażenia covidem”.

Ja – „No dobrze, to co w takiej sytuacji mają powiedzieć strażacy czy policjanci, którzy praktycznie za każdym razem, podczas każdej interwencji narażają własne życie i nie usprawiedliwiają swojej ewentualnej bierności tym, że mogą umrzeć w pożarze, albo że może ktoś ich zastrzelić”.

Studenci – „Panie doktorze, ale prosimy ponownie nie porównywać nas z innymi grupami zawodowymi. Żeby zostać strażakiem, czy policjantem nie trzeba tyle się uczyć co my”.

Ja – „Czyli ci ludzie też w państwa oczach nie są tak wartościowi jak lekarze ?”

Studenci –

………………………………..brak odpowiedzi.

Po tym ostatnim pytaniu wszystko zrozumiałem.

Młodych ludzi wychowuje się tak, żeby nie szanowali nikogo innego. Rodzice mogą przy dziecku opluwać nauczyciela, księdza, lekarza, kierowcę, każdego. Ba, rodzice sami wychowują dzieci w braku szacunku nawet do nich. Co drugi przypadek gdy wchodzi do mnie do gabinetu rodzic z dzieckiem i ja zwracam się do tegoż rodzica żeby usiadł, kończy się tym, że siada dziecko (nawet po urazie palca u ręki u 14-latka, co zdarzyło się kilka dni temu) a rodzic dalej stoi. Jak zapytałem jednej z takich stojących matek czy będzie się dziwiła, że syn za parę lat będzie ją wyzywał to się na mnie obraziła.

Nie ma wartości, o których pisałem na początku. W nic się nie wierzy – przepraszam wierzy się w telefon i internet – ale na pewno nie wierzy się w Boga, Buddę, Naturę, Sens, Prawdę czy Miłość. Nie chce się czynić dobra, bo za wszystko wymaga się zapłaty. Nie ma odpowiedzialności, bo ludzie widzą, że jeśli masz władzę albo pieniądze to możesz kraść, kłamać, oszukiwać a i tak nie spotka cię żadna kara. Nie ma bliskiej więzi z innym człowiekiem. Spotkanie przy stole, spojrzenie w oczy, dotyk ręki zastąpił facebook, instagram, kamery i czaty.

Jak to wszystko podsumować ?

Młodym ludziom wydaje się, że tworzą nowy wspaniały świat, w którym takie wapniaki jak ja będą tyko przeszkodą. Ale ja wiem co innego. Ci młodzi ludzie będą musieli kiedyś przyjść się leczyć. Będą ich leczyć rówieśnicy. Moje pokolenie umrze. Lekarze mojego pokolenia wymrą. Oczywiście wśród młodych też będą wspaniali odpowiedzialni i dobrzy. Ale mam obawę, że będzie ich niewielu. W ten sposób świat budowany na egoizmie, na braku współczucia dla drugiego umierającego człowieka zemści się na swoich stwórcach. Jeżeli teraz studenci medycyny mówią, że nie będą reanimować umierającego człowieka bo mogą zarazić się covidem, a życie tego człowieka nawet w znikomym procencie nie jest tyle warte co ich życie, to za kilkadziesiąt lat (a może wcześniej) gdy oni będą umierać i szukać pomocy nikt do nich nie wyciągnie ręki. Wiadomym jest, że jeżeli raz władzy udało się ludzi zastraszyć covidem to teraz każde pokolenie będzie miało swoją epidemię i zagrożenie i kiedyś Wy wszyscy młodzi, wasze dzieci i wnuki zostaniecie sami schowani, zaszczuci, na siłę wciśnięci  za ekran monitora i komórki. I nie będzie nikogo kto zmniejszy waszą samotność, kto poda wam szklankę herbaty i potrzyma za rękę. 

Dar

13.01.2021 odeszła nasza Najukochańsza Suczka – Kora. Była z nami prawie 8 lat. Była naszym Szczęściem, Radością, Miłością.

                Koreczka urodziła się 22.03.2013 roku. Gdy pojechaliśmy po Nią miała niewiele ponad 2 miesiące. Była pierwszym pieskiem z całego miotu, który podszedł do nas i zaczął się przytulać, dlatego została. Od początku była uosobieniem radości. Mała iskierka, której wszędzie było pełno, ciekawa wszystkiego, pogodna.

Jak zaczęła dorastać okazało się też jak jest mądra. Nie potrzebowała treningu, zachęty do nauki. Chodzenie przy nodze, na smyczy to był jeden dzień nauki. Jazda samochodem, żaden problem, 100 km – 200, albo spała na tylnym siedzeniu, albo rozglądała się przez okno, bo przecież tyle ciekawych rzeczy wokół. W lesie bez smyczy (wiem, że nie wolno) nie odbiegała daleko, i na każde zawołanie była natychmiast przy nas.

                W niespełna rok przygarnęliśmy drugiego pieska, ze schroniska. Biedny, wygłodzony, wylękniony, chodzące cierpienie. Koreczka nigdy na niego nie zaszczekała. Przygarnęła i zaopiekowała się nim od pierwszego dnia. Nawet nie zawarczała na niego przy karmieniu.

Uczyła go świata. Na spacerach pilnowała, żeby za daleko nie odbiegał. Jak zgubił zabawkę w lesie wystarczyło powiedzieć  „Korcia poszukaj piłeczki bo Neronek gdzieś zgubił”. Dotąd biegała z noskiem przy ziemi, aż znalazła. Wtedy nie zabierała i nie przynosiła, tylko pokazywała Neronowi gdzie zgubił, a on przynosił zabawkę do nas. Jak za głośno słuchałem muzyki to przychodziła i cichutko szczekała, żebym przyciszył. Rozumiała wszystko co się do niej mówiło i jak się o coś prosiło to natychmiast to robiła. Środkiem miasta mogliśmy iść razem, po chodniku, między ludźmi, bez smyczy a nie odeszła od nogi nawet na krok.

                Nasza Sunieczka zachorowała w listopadzie ubiegłego roku. Próbowaliśmy ratować Ją za wszelką cenę. Cierpiała niewyobrażalnie. Miała czterokrotnie nakłuwane osierdzie, raz uratowaliśmy ją po zatrzymaniu krążenia. Badania, wenflony, kroplówki, leki, operacja. Wszystko z pokorą, bez skargi, z oddaniem i miłością. Tylko oczy wylęknione błagały o cud.

Gdy nie było już szans, gdy cierpienie pokonało nadzieję trzeba było uśpić.

Oddałbym wszystko co mam, żeby nasz Skarb mógł przeżyć. Nasza Sunia nie zrobiła nigdy, nikomu żadnej krzywdy. Była tylko miłością i oddaniem. Dlaczego odeszła, a tyle zła zostało? Dlaczego to tak strasznie boli?

Koreczko – nasz Kochany Piesku. Byłaś z nami 8 lat.

Dziękujemy Ci za wszystko co nam dałaś.

Dziękujemy Ci za nieopisaną miłość, za radość którą wniosłaś w nasze życie.

Dziękujemy Ci za przywiązanie, za wierność, które było widać w Twoich oczach.

Dziękujemy Ci za merdanie ogonkiem na powitanie, mokry nosek i pachnące słońcem futerko, do którego zawsze mogłem się przytulić gdy wokół było smutno i szaro.

Bądź z nami nadal – proszę, i do zobaczenia wkrótce.

Miękkość intelektualisty a koronawirus

           Za moich młodych lat, gdy w Polsce zadomowiony był komunizm, znany był dowcip na temat intelektualistów. Dowcip ten brzmiał następująco.

„Spotykają się dwie góralki. Jedna mówi do drugiej:

– Wiesz sąsiadko wczoraj to się kochałam z intelektualistą,

– No i jak, i jaki on jest ?

– Eee..  to taki sam ch..  jak każdy inny, ino że miętki”.

            Dowcip ten, w mojej opinii w sposób niezwykle trafny, opisywał zaradność życiową ludzi w tamtych czasach wysoko wykształconych – intelektualistów.

            Intelektualiści i intelektualistki epoki komunizmu to była jasno określona i zdefiniowana grupa ludzi. Przede wszystkim było ich niewielu – ok. 2 procent całej dorosłej populacji. Po drugie byli to ludzie dobrze wykształceni, oczytani, po dobrych studiach – proszę pamiętać że przed trzydziestu laty w Polsce było kilkadziesiąt uczelni wyższych (teraz jest ich ponad 400). Po trzecie zwykle ci ludzie byli blisko szeroko pojętej kultury – chodzili do teatrów, na koncerty, na dobre filmy, na wystawy.

            Poza tą grupą społeczną większość Polaków stanowiły dwie dominujące grupy – robotnicy i chłopi. Ci nie byli tak dobrze wykształceni. Ich zainteresowania były zwykle inne, co wynikało oczywiście z innej roli jaką spełniali w społeczeństwie. Poza wykształceniem, podejściem do kultury i rolą do spełnienia różnili się też – i ja to widziałem – innym podejściem do własnego życia, a szczególnie pragmatycznym stąpaniem po ziemi. Z pragmatyzmu tego wynikał też opór większości tych ludzi – przede wszystkim robotników – przed robieniem im wody z mózgu przez partię, a także reagowanie na krzywdę jaka mogła ich ze strony władzy spotkać. Pamiętam jak w roku 1976 rząd wymyślił, że podniesie cenę cukru o 10 czy 20 groszy. Reakcja robotników była natychmiastowa. Do zamieszek doszło m/in w Radomiu i Ursusie.  Protestujących zamykano w więzieniach, bito. Mimo represji rząd po pewnym czasie wycofał się z podwyżek. Nie pokonał robotników. Podobne sytuacje i wcześniej i później zdarzały się w historii Polski powojennej wielokrotnie. Wszystkie łączyła jedna wspólna cecha. To zawsze robotnicy protestowali, to zawsze oni sprzeciwiali się zmianom na gorsze, to przede wszystkim oni tracili zdrowie i życie.

Dla tamtych czasów charakterystyczne było jeszcze coś czego nie ma obecnie (ze względów oczywistych) – otwarcie robotników na pomoc ze strony ludzi wykształconych. W roku 1976 powstał Komitet Obrony Robotników. Intelektualiści pomagają robotnikom. Zbierają dla nich pieniądze, pomagają od strony prawnej, organizują spotkania, wydawnictwa, nawet zakładają „Uniwersytet Robotniczy”. Piękne to i godne pochwały, ale to nadal przede wszystkim pałowani są robotnicy i to oni nadal dźwigają na sobie ciężar walki z komunistami.

            A dlaczego tak się działo ?

Wróćmy do opowiedzianego na wstępie dowcipu.

Działo się tak dlatego, że to robotnicy mieli przysłowiowe „jaja” i  wewnętrzną twardość, a intelektualistom ta twardość zanikała gdy godzinami ślęczyli nad książkami i naukowymi rozprawami.

            Tak było, a jak jest teraz ?

            Teraz jest zupełnie inaczej.

Po pierwsze nie ma robotników, a nawet jeżeli jeszcze gdzieś tacy ludzie pracują to nie nazywa ich się w ten sposób. Teraz są to: „pracownicy taśmowi”, „monterzy”, „konserwatorzy”, „operatorzy koparek” itp., ale robotników już nie ma.

Teraz nie ma też prawdziwych intelektualistów. Teraz prawie wszyscy dorośli Polacy skończyli studia wyższe. Nie ważne, że na te studia może dostać się każdy, nie ważne że każdy może je skończyć, nie ważne że nie trzeba się na nich uczyć, ważne że one są i że teraz byle bęcwał, który nie potrafi czytać ze zrozumieniem i pisać bez błędów może równać się z lekarzem z tytułem doktora, dwiema specjalizacjami i studiami podyplomowymi.  

Z powyższego wynika jeszcze kolejna rzecz. Kiedyś robotnicy wiedzieli, że nie mają takiego wykształcenia i wiedzy jak „intelektualiści” i nie było dla nich afrontem korzystanie z pomocy i wsparcia tych drugich. Nie było wstydem być człowiekiem mniej wykształconym, bo wszyscy wiedzieli, że mniej wykształcony to nie znaczy głupszy. Teraz ponieważ prawie wszyscy uważają się za wykształconych to dzięki temu nie muszą nikogo pytać o radę. Ponownie byle bęcwał z licencjatem zna się na medycynie, prawie, psychologii, socjologii, ekonomii – zna się na wszystkim bo po pierwsze skończył „studia” a po drugie ma telewizję i internet.

            Co z tego wszystkiego wynika i jakie jest przełożenie na korona wirusa ???

Gdyby „epidemia strachu” z powodu koronawirusa wybuchła 30 lat temu to wszelkie decyzje z tym związane podejmowałby rząd, opierając się tylko i wyłącznie na opinii ludzi obeznanych z tematem, wykształconych. Byliby to ówcześni intelektualiści z zakresu medycyny. To oni stanowili by prawo w tym zakresie bo tylko oni się na tym znali.

Ponieważ teraz na medycynie i co za tym idzie na koronawirusie znają się wszyscy to o sposobie postępowania, zaleceniach, przepisach decydują ci którzy mają władzę. Decydują bez pytania o zdanie ludzi mądrych, naprawdę wykształconych w tym temacie, autorytetów.

Jak to – zaprotestujecie Państwo – przecież rząd pyta się o zdanie lekarzy, przecież lekarze wypowiadają się w radiu, telewizji, internecie. 

Tak wypowiadają się, ale czy to na pewno są autorytety, osoby które posiadają rzetelną wiedzę na ten temat ?!

Załóżmy, że nawet ten warunek jest spełniony to ja mam jednak kolejne pytanie – czy decydenci  biorą pod uwagę zdanie tych autorytetów, czy kierują się w podejmowaniu decyzji opiniami ludzi wykształconych czy własnym „widzi mi się” ?

Niestety odpowiedź na to pytanie jest jednoznacznie negatywna. Dlaczego ?

Niech uzasadnieniem będzie poniższy przykład.

            Mimo, że uważam siebie za człowieka mądrego i wykształconego wiem, że nie mam pełnej wiedzy na temat epidemiologii i chorób wywołanych przez wirus covid-19. Uczę się i czytam, ale uczę się i czytam nie pseudowypociny w internecie tylko rzetelne artykuły naukowe na ten temat. Poza tym, jeżeli spotykam się z wytycznymi lub zaleceniami dotyczącymi postępowania w trakcie „….demii” to interesują mnie tylko te stworzone albo autoryzowane przez lekarzy. Takimi zaleceniami m/in są zalecenia czy kryteria do wykonywania diagnostyki laboratoryjnej koronawirusa. Kryteria te zostały stworzone przez Główny Inspektorat Sanitarny oraz Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Na samym wstępie wynika z nich, że nie wszystkie testy w kierunku covida są rzetelne, ale ponieważ nie jest to istotne dla tego co chcę przekazać to skupię się na rzeczy najważniejszej, czyli jedynie na wskazaniach do ich wykonywania. Takich wskazań autorzy zaleceń podali trzy:

 1.

 Występowanie co najmniej jednego z trzech objawów ostrej infekcji układu oddechowego (gorączki, kaszlu, duszności) bez stwierdzenia etiologii w pełni wyjaśniającej ten obraz kliniczny w przypadku osoby, która przebywała lub powróciła z obszaru, w którym występuje transmisja COVID-19 (lokalna lub o małym stopniu rozpowszechnienia).

 2.

Występowanie minimum jednego z objawów ostrej infekcji (gorączki, kaszlu, duszności) bez stwierdzenia etiologii mogącej tłumaczyć obraz kliniczny w przypadku osoby, która:

a) miała bliski kontakt z osobą, u której stwierdzono zakażenie COVID-19 lub

b) jest czynnym zawodowo przedstawicielem zawodu medycznego, który mógł mieć kontakt z osobą zakażoną podczas wykonywania obowiązków zawodowych.

3.

Występowanie u osoby hospitalizowanej objawów ciężkiej infekcji układu oddechowego bez stwierdzenia innej etiologii w pełni wyjaśniającej obraz kliniczny.

            Jak Państwo widzicie: prosto, jasno i na temat.

Takie są zalecenia i teoretycznie one obowiązują. Każdy powinien się nimi kierować. A jak jest naprawdę?

            W mojej pracy u jednego z dzieci przyjętych do oddziału przyszedł dodatni wynik badania w kierunku covid-19. W związku z tym zalecono aby całemu personelowi, który miał kontakt z tym dzieckiem pobrać wymazy z nosa i gardła. Wyznaczono termin kiedy personel miał się stawić u lekarza zakładowego w celu pobrania badań. Nie wiem jakie byłyby konsekwencje nie zalecenia się do nakazu, ale podejrzewam, że bardzo dotkliwe. Na szczęście przed wyznaczonym terminem badania całego personelu, przyszedł wynik ponownego badania dziecka, u którego stwierdzono nosicielstwo, i które postawiło w stan alarmu szpital.  Wynik był negatywny.  Wszyscy odetchnęli z ulgą i pomyśleli, że już jest po sprawie. Ale nie proszę Państwa. Po jakiej sprawie. Mimo, że badanie dziecka zweryfikowano, i z tego co wiem to nawet dwukrotnie, to badania personelowi z kontaktu z tym dzieckiem wykonano. Personel musiał się stawić na pobranie wymazu, a ja między innymi za te badania z mojego podatku musiałem zapłacić.

Czy obecnie jest jakaś granica ludzkiej głupoty ?

            Opierając się na powyższym przykładzie można powiedzieć, że nie ma. Chociaż w tym przypadku na usprawiedliwienie można podać, że jednak jeden wynik pozytywny był, i mimo że kontakt z takim dzieckiem nadal nie wymaga pobrania badań (bo do tego potrzebne są jeszcze objawy kliniczne zakażenia u osoby z kontaktu) to jednak jest to jakieś usprawiedliwienie. Nie ma za to usprawiedliwienia dla głupoty, która obowiązuje w wielu szpitalach w Polsce. Głupoty, która polega na tym, że wszystkim pacjentom przyjmowanym pobiera się covida. Nikt się nie zastanawia czy pacjent  spełnia kryteria, uzasadniające pobieranie wymazu. Pobiera się go wszystkim. Nikt się nie zastanawia kto za to zapłaci, że dezorganizuje to pracę, że w przypadku mojej specjalizacji nie mogę wykonać od razu prostego zabiegu i wypisać dziecka do domu, że nie ma przyjęć na planowe zabiegi. Teraz trzeba czekać na wynik wymazu, a dopiero po tym operować.

            Trzydzieści lat temu granic głupoty pilnowali intelektualiści.  Mimo wszystko ktoś z ich zdaniem się liczył. Teraz ponieważ ich nie ma, albo są gatunkiem wymierającym, urzędnicy i decydenci robią co chcą. Ludziom naprawdę mądrym nawet nie przyjdzie do głowy protestować. Moi koledzy lekarze patrzą na to co się dzieje i nie mówią nic. Część dała się zastraszyć. Inni mniej podatni na medialną propagandę chyba nie mają już siły, żeby cokolwiek udowadniać.

Koniec intelektualistów, a tak naprawdę koniec rozsądku, mądrości, rzetelności, kultury (tak, tak –również kultury) i oczywiście koniec prawdy, bo ta nieodłącznie wiąże się z rozsądkiem, mądrością i rzetelnością.

Na koniec ponieważ czasy tak radykalnie się zmieniły myślę, że dowcip sprzed kilkudziesięciu lat powinie brzmieć inaczej. W moim mniemaniu mniej więcej tak:

„Spotykają się dwie góralki. Jedna mówi do drugiej:

– Wiesz sąsiadko wczoraj to się kochałam z intelektualistą,

– No i jak, fajnie było ?

– Eee..  jak miało być fajnie kiedy na głowie czepek, na nosie maska, na całym ciele ochronne ciuszki, a zamiast jajek puste wydmuszki”.

Pa.

Jaśnie Pan/Pani Urzędnik

Zachciało mi się kupić samochód.

I to był błąd.

Duży błąd.

Samochód, jak wiadomo, trzeba zarejestrować.

Wziąłem pod pachę wszystkie dokumenty związane z rejestracją, wsiadłem do nowego autka i jadę do urzędu, żeby dokonać rejestracji.

URZĄD DZIELNICY WARSZAWA BEMOWO

Wchodzę do Urzędu. W drzwiach stoi uzbrojony we władzę ochroniarz i pyta mnie donośnym głosem: „Pan w jakiej sprawie ?”

Kłaniam się uniżenie i odpowiadam: chciałem zarejestrować samochód.

„To proszę założyć na twarz maskę”.

Ale nie mam maski.

„To Pan nie wejdzie”.

Widzę, że nie ma co dyskutować. Wychodzę, licząc na to, że gdzieś w pobliżu maseczkę kupię i będę mógł wejść, ale w drzwiach mijam się z innym obywatelem, który bez maski wchodzi do urzędu, przechodzi obok ochroniarza i ten go nie zatrzymuje.

Myślę: jeśli jemu się udało to i ja potrafię. Pomyłka. Ochroniarz już bez cienia uprzejmości, po raz kolejny zabrania mi wejść. Tym razem nie kłaniam się tylko pytam: dlaczego ten Pan wszedł bez maski a ja nie mogę ?

Na to słyszę: Bo ten Pan jest pracownikiem !!!

NO I SIĘ ZACZĘŁO.

200 GODZIN MIESIĘCZNIE SPĘDZAM W SZPITALACH. NIE WYOBRAŻAM SOBIE ŻE MÓGŁBYM NIE ZAŁOŻYĆ MASKI, WYMAGAJĄC TEGO OD DZIECKA LUB RODZICÓW DZIECKA.

Ale urzędnikowi wolno. On może wchodzić i chodzić po urzędzie bez maski na twarzy, a petent (czytaj: kmiotek, goguś, zakała, cholera) czyli człowiek gorszej kategorii musi maskę założyć. Musi gdyż mógłby jaśnie pana/ią urzędnika zarazić. Kichnąć, kaszlnąć, beknąć. A poza tym to jaśnie pan/i urzędnik nie ma ochoty na gębę petenta patrzeć – i to może jest najważniejszy powód.

Widzę, że nie ma co z ochroniarzem dyskutować.

Wychodzę.

Za mną z urzędu wychodzi sympatyczna Pani. Po wyjściu zdejmuje z twarzy maskę. Podchodzę i pytam: proszę Pani czy może mi Pani sprzedać swoją maskę bo nie chcą mnie wpuścić do urzędu ? Widzę zdziwienie w oczach, ale po sekundzie Pani wręcza mi maskę i mówi. Proszę bardzo, dla pana za darmo.

Grzecznie dziękuję. Zakrywam antyspołeczną gębę i wchodzę.

Pierwsza rzecz o jaką proszę to spotkanie z naczelnikiem urzędu. Dowiaduję się, że ja do naczelnika wejść nie mogę, ale on przyjdzie do mnie. Czekam. Po chwili zjawia się mężczyzna – oczywiście bez maski. Tłumaczę co się stało. Widzę znudzenie w oczach, pogardę.

Słyszę: „Jak ma Pan jakieś zastrzeżenia co do naszej pracy to proszę się skontaktować z burmistrzem”. Jak to z burmistrzem ?

„Tak, z burmistrzem”.

Dobrze a gdzie mogę zastać ?

„Nie zastanie Pan, bo trzeba się najpierw telefonicznie zapisać”.

Koniec rozmowy.

Do urzędu przyszedłem w innym celu. O mały włos zapomniałbym w jakim. Przypomniałem sobie. Idę na pierwsze piętro do wydziału komunikacji rejestrować samochód.

Pan w moim wieku przejrzał papiery i mówi: „ale brakuje jednej faktury”.

Pytam: jakiej faktury, przecież fakturę zakupu samochodu przeze mnie mam, więc o jaką fakturę jeszcze chodzi ?

„Musi Pan dostarczyć fakturę zakupu samochodu przez poprzedniego właściciela, bo inaczej samochodu nie zarejestrujemy”.

Ale ja samochód kupiłem w Łodzi i nie wiem czy taką fakturę dostałem.

„Niestety ta faktura jest potrzebna i nic Panu nie pomogę”.

Jaśnie Pan, „jego urzędnicza królewska mość” pokazała kto ma władzę.

Pochylam głowę. Wracam do domu.

W domu cud. Przeglądam papiery zakupu i widzę, że faktura o którą pytał „król, urzędnik” jest w moim posiadaniu. Biorę ją ze sobą, do samochodu i z powrotem do urzędu.

Trafiłem do innego „króla” . Ponieważ miałem już wszystkie dokumenty to „król” przez chwilę nie wiedział jak mi okazać swoją potęgę, ale bardzo szybko oprzytomniał i z miłym uśmiechem zapytał się czy byłem na dzisiaj zapisany ?

Jak to zapisany. Przecież przed godziną byłem u pana kolegi, który kazał mi dostarczyć jeszcze jeden dokument i powiedział, że jak będę go miał to żeby do niego przyjść (pewno nie myślał, że z Warszawy do Łodzi i z powrotem tak szybko obrócę).

„Ale ja się pytam czy Pan był na dzisiaj zapisany ?”

Ale ja tłumaczę Panu, że byłem już u Pana kolegi, który kazał mi wrócić z dokumentem. Jakbym nie był zapisany to bym nie przychodził – skłamałem.

„To proszę mi podać nazwisko”.

Podałem.

„Ale ja Pana nie widzę na liście. Na którą godzinę był Pan zapisany ?”

Na dziesiątą – kolejne kłamstwo.

„Na dziesiątą. Nie ma Pana na liście”.

To widocznie jakaś pomyłka, odpowiadam.

ZADZIAŁAŁO. KRÓL OKAZAŁ ŁASKĘ (ale jak się miało za chwilę okazać, na krótko).

Przejrzał papiery. Przyjął wniosek. Następnie zapytał: „Czy przyjechał Pan tym samochodem ?” Odpowiadam z uśmiechem „Tak”. Niezbyt zadowolony z tej odpowiedzi stwierdził „Proszę podać w takim razie numer, który jest na nalepce na przedniej szybie”. Zszedłem do samochodu. Numer zapisałem, zrobiłem jeszcze zdjęcie i wróciłem. Będąc prawie pewnym sukcesu czekam co będzie dalej.

Słyszę: „Jeszcze są potrzebne tablice rejestracyjne”.

Ale przecież przed chwilą byłem przy samochodzie i nic mi pan wcześniej nie mówił o tablicach.

„Nie mówiłem bo myślałem (proszę zwrócić uwagę – urzędnik myślał (sic!) że pan wie o tym, że trzeba je przynieść”.

Nie, nie wiedziałem.

Po raz kolejny schody na dół. Zdejmowanie tablic. Myślałem, że jeszcze zostały mi schody do góry i będzie sukces, ale niestety nie. W drzwiach ochroniarz, koło którego przechodziłem już z pięć razy zatrzymuje mnie i pyta „A Pan to dokąd ?”. Mój mózg, który ogarnął doktorat, kilkadziesiąt artykułów w zagranicznych czasopismach medycznych, zdębiał. Stupor, synapsy przestały pracować.

Minęło kilkanaście sekund zanim przekaźniki odżyły. Jak to dokąd, do wydziału komunikacji. „A po co ?”. Jak to po co, przecież widzi pan, że z tablicami rejestracyjnymi, a poza tym przechodziłem już koło pana kilka razy i jakoś nie było problemu z wejściem. „Może Pan i przechodził, ale ja Pana nie widziałem”. Przyglądam się: oczy są, źrenice wyglądają na zdrowe, czaszka kształtna, powinna zawierać mózg, a tu nie wygląda, żeby jakieś wyższe czynności intelektualne funkcjonowały.

Przypomniałem sobie zajęcia z psychiatrii: Proszę pana byłem już dzisiaj w wydziale kilka razy, idę zanieść tablice rejestracyjne, bo poprosił mnie o to pan z wydziału. Czy jest to jasne ?

„Tak, proszę wejść”.

Schody do góry.

„Miły” pan urzędnik wziął tablice. Przykleił na nich jakieś znaczki i oddał. Następnie wręczył mi tymczasowy dowód rejestracyjny i stwierdził, że za miesiąc należy przyjść po stały, ale wcześniej trzeba się zapisać.

SUKCES, SUKCES, SUKCES – o nie !!!!

Czy mogę się zapisać już dzisiaj, pytam ? „Tak, zapiszę Pana na 30 sierpnia na godzinę 12:00”.

Proszę Pana ale 30-go pracuję  i nie będę mógł przyjechać. Proszę mnie zapisać na 31 sierpnia.

Na to słyszę:

NIESTETY NIE MOGĘ PANA ZAPISAĆ NA 31 SIERPNIA BO NIE MAM JESZCZE KARTKI NA TEN DZIEŃ !!!!

I już wiem, że przegrałem. Żadne argumenty nie trafiły, „król” powiedział, że nie zapisze, że trzeba dzwonić i zmienić termin na 31-go, jak będzie kartka. Inaczej się nie da.  

Cóż robić. Głowa nisko, postawa służalcza, „ruki pa szwom”. Wziąłem co było do wzięcia i schody w dół.

Pewno jesteście Państwo ciekawi jak ta historia się skończyła ?

Jeszcze się nie skończyła.

Dzwonię od tygodnia , żeby zarezerwować termin odbioru dokumentu. Jak można było przewidzieć nikt nie odbiera telefonów.

Próbowałem się umówić z panią burmistrz. Również od tygodnia nikt nie odbiera.

Za to w społeczeństwie przybył jeszcze jeden niewolnik, któremu urzędnicy w ciągu kilku godzin pokazali gdzie jego miejsce.

P.S.

Buddyści twierdzą, że karma wraca.

W jednym ze szpitali w których pracuję, 40 letnia kobieta umiera po kilku operacjach z powodu zapalenia wyrostka. Przez dwa tygodnie nie mogła się dostać do lekarza. Jak już trafiła na stół operacyjny to chirurdzy nie wiedzieli co zrobić. Mówiąc kolokwialnie, wszystko w brzuchu zgniło. W XXI wieku pacjentka umiera z powodu zapalenia wyrostka, czego ja nie widziałem od lat – a tak naprawdę umiera z powodu ludzkiej głupoty.  

Urzędnikom – może nie wszystkim, ale na pewno tym z Urzędu Dzielnicy Warszawa Bemowo – wydaje się, że wszystko im wolno. Covid uwolnił w nich poczucie władzy, wyższości, pogardy dla innych ludzi. Myślą, że będzie już tak zawsze. A ja myślę i marzę, że nie będzie. Że karma w którą wierzą buddyści, prędzej czy później wróci. Że zło, które covid w ludziach obudził, uderzy w nich samych. Że kłamstwa, którymi nas karmią uderzą również w nich, a pogarda dla innych ludzi dotknie również każdego z nich.  

A tymczasem, czekając na taki zwrot akcji, biorę się za leczenie dzieci – również dzieci urzędników.

Prawdziwa ofiara korona…

Kilkunastomiesięczne dziecko. Pogodne, uśmiechnięte, zdrowe. Kochane przez rodziców. Życie stoi otworem.

Niedawno nauczyło się chodzić. Teraz drepcze za mamą i nareszcie samodzielnie poznaje świat.

Jest początek wiosny.

Pewnego dnia mama zauważyła, że dziecko jest bardziej markotne, nie chce jeść, nie ma ochoty na zabawę.

Temperatura była nieznacznie podwyższona. Mama pomyślała, że zaczyna się jakaś infekcja. Ale przecież to nie pierwsza i nie ostatnia. Podała syropki. Dziecko usnęło.

Następnego dnia nie było poprawy. Temperatura podniosła się powyżej 38 stopni. Dziecko było bardziej apatyczne, straciło apetyt.

Matka zadzwoniła do lekarza.

Nie poszła z dzieckiem do przychodni, tylko zadzwoniła. Jest przecież pandemia. Ludzie padają jak muchy, umierają z powodu koronawirusa – tak mówią w radiu, telewizji, piszą w internecie – a więc ona życia dziecka nie będzie ryzykowała. Nigdzie nie pójdzie.

Pani lekarz przez telefon kazała dziecko obserwować. Przez telefon zaleciła leczenie zachowawcze, syropki.

Podczas tej rozmowy telefonicznej w grobie „przekręcił” się prof. Tadeusz Orłowski. Mój nauczyciel interny. Dlaczego po tylu latach snu wiekuistego coś tak go poruszyło ? Ano dlatego, że nie leczy się pacjentów przez telefon. Żeby pacjenta leczyć to należy wcześniej go zbadać. Tego m/in profesor Orłowski nauczał przez wiele lat. Ale widocznie kogoś nie nauczył.

Następnego dnia nadal nie było poprawy. Gorzej – pojawiła się wysypka.

Matka nadal nie ryzykowała życia dziecka. Przecież nie mogła pozwolić żeby umarło z powodu koronawirusa. Premier, politycy, minister zdrowia powiedzieli, że to jest pandemia, śmiertelne zagrożenie i że nie należy wychodzić z domu.

Ponownie zadzwoniła do przychodni.

Ponownie lekarz przez telefon kazał obserwować dziecko i leczyć syropkami. Była gorączka, jest wysypka, wiek też pasuje – może to trzydniówka i za dzień, dwa będzie po kłopocie.

Tym razem w grobie poruszył się profesor Nielubowicz. Jeden z najwspanialszych na świcie chirurgów – też mój nauczyciel. Podobnie jak prof. Orłowski uczył, że nie ma leczenia bez kontaktu z pacjentem. Że z pacjentem trzeba porozmawiać i go zbadać, i że od tej reguły nie ma odstępstw.

Kolejny dzień był jeszcze gorszy. Stan dziecka nawet na chwilę się nie poprawił. Nie miało siły wstawać z łóżka, lało się przez ręce, nic nie jadło. Temperatura nie obniżała się poniżej 38 stopni Celsjusza.

Matka ponownie wykonała telefon do przychodni.

A tam przerażenie. „Proszę Pani, Pani jedzie jak najszybciej z dzieckiem do szpitala”. Ma gorączkę i duszność, to na pewno koronawirus. W Polsce nie ma teraz innych chorób. Jest tylko koronawirus. Przecież my w przychodni Pani nie pomożemy, a poza tym jak Pani widzi nie przyjmujemy pacjentów bo też się boimy. Mamy gdzieś przysięgę Hipokratesa, wpajane przez „mistrzów” zalecenia – nie przyjmujemy pacjentów i basta. Tak zarządzili politycy, urzędnicy i my lekarze będziemy się ich słuchać.

Cóż było robić. Trzeba wyjść z domu.

Matka z dzieckiem pojechała do szpitala. Nie dostała się do SOR, ponieważ dziecko miało gorączkę i duszność. Przyjęła je pielęgniarka w „Izbie Kowidowej”. Lekarza tam nie było. Był za to strach, że przyszło dziecko z wirusem i że nas pozabija (nie dziecko tylko wirus). Trzeba się było zabezpieczyć od stóp do głów. Pobrać wymazy na „korona”, wydrukować dokumenty, zlecić badanie, wysłać próbkę.

A w tym czasie dziecko się pogarszało. Oddech stawał się coraz płytszy, pojawiła się sinica. W końcu maluszek stracił przytomność. Lekarza nadal nie było. Lekarze doświadczeni, nauczeni wyłapywać stany zagrożenia życia byli w SOR.

Pielęgniarka zadzwoniła po interwencyjny zespół anestezjologiczny.

Gdy ten dotarł dziecko już nie oddychało.

Podjęto reanimację. Udało się przywrócić krążenie. Dziecko z Izby na oddechu zastępczym zostało przyjęte do Oddziału Intensywnej Terapii.

Przywrócenie krążenia to był dopiero początek diagnostyki i leczenia.

Co się okazało później ?

Pacjent nie miał infekcji koronawirusowej. U pacjenta z gardła i krwi wyhodowano paciorkowca. To co prezentował w domu to były objawy infekcji paciorkowcowej. Wysypka była wysypką paciorkowcową typową dla szkarlatyny.

BRAK LECZENIA – A WYSTARCZYŁO PODAĆ ANTYBIOTYK, NAWET NAJPROSTSZY, PENICYLINĘ – DOPROWADZIŁ DO ROZWOJU SEPSY.

I to naprawdę był to dopiero początek.

Mimo intensywnego leczenia w trakcie hospitalizacji u chorego doszło do:

– obrzęku mózgu, który wymagał leczenia operacyjnego, neurochirurgicznego.

Zabieg polegał na usunięciu części kości czaszki po to żeby mózg mógł zwiększać objętość bez ryzyka wklinowania i zgonu.

– zapalenia osierdzia, wymagającego drenażu worka osierdziowego.

– martwicy niedokrwiennej obu stóp, wymagającej amputacji nóżek na wysokości podudzi.

Paciorkowiec doprowadził do pojawienia się zakrzepów w naczyniach tętniczych. Zwykle zakrzepica prowadzi do niedokrwienia palców, które trzeba z tego powodu amputować. Ten mały pacjent nie miał szczęścia (jeżeli można nazwać szczęściem martwicę palców). Stracił obie stopy.

Jeżeli przeżyje to już na własnych nóżkach świata nie zwiedzi, nie będzie odkrywał nowych miejsc. Jeżeli przeżyje to nie wiadomo czy w ogóle będzie świat widział i słyszał.

Ale jeżeli przeżyje to na pewno zostanie w nim rana, która nigdy się nie zagoi. Zostanie w nim pamięć niewyobrażalnego cierpienia, na które nie zasłużył, które zgotowali mu dorośli.

Dlatego marzy mi się, żeby chociaż jeden z tych dorosłych, którzy wierzą w pandemię i którzy doprowadzili do zastraszenia ludzi, przeszli to samo co to dziecko , żeby tak samo cierpieli i poczuli na własnej skórze skutki podejmowanych przez siebie decyzji.

Bo groźniejsza od koranowirusa jest ludzka głupota.

Bo groźniejszy od koranowirusa jest strach.

Bo groźniejsi od koronawirusa są niemyślący, nieodpowiedzialni, przekonani o własnych racjach ludzie.

I od takich ludzi strzeż Panie Boże wszystkie dzieci na całym świecie.

Obłuda, głód i krzyż

OBŁUDNICY, POLITYCY, WYZNAWCY SZATANA

Codziennie głód zabija od 20 do 25 tysięcy ludzi na całym świecie.

wielki-glod-w-afryce.jpg

Koronawirus zabija nie więcej niż 6000 osób dziennie – i jest to statystyka z ostatnich kilku dni, bo wcześniej dziennych zgonów z jego powodu było dużo mniej.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy z powodu głodu na świecie umarło ok.  1.440.000 ludzi – JEDEN MILION CZTERYSTA CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY!!!

W tym samym czasie koronawirus „zabił” na całym świecie 84.613 osób – OSIEMDZIESIĄT CZTERY I PÓŁ TYSIĄCA.

OjkktkpTURBXy83MmE1YjhhNmU5YTllMGExMzk0MjRmMWE4MGQzMmQ4MC5qcGeRkwIAzQHk.jpg

ŚMIERTELNOŚĆ NA ŚWIECIE Z POWODU KORONAWIRUSA JEST OK. SIEDEMNASTOKROTNIE  MNIEJSZA NIŻ ŚMIERTELNOŚĆ Z POWODU GŁODU !!!!!

Dlatego pytam się was obłudnicy, Polacy, politycy, urzędnicy, dziennikarze. PYTAM SIĘ WSZYSTKICH, KTÓRZY NIE POZWALACIE MI WYJŚĆ Z DOMU A SAMI ZAKŁADACIE NA SWOJE FAŁSZYWE TWARZE MASKI, co zrobiliście dzisiaj, żeby chociaż jedna osoba na świecie nie umarła z głodu? Ile pieniędzy przeznaczyliście na ten cel? Jak pomagacie umierającym z głodu dzieciom?

W7wktkpTURBXy9iZmQzOWI5Y2FlNWQxZTRjYjJlMmY5YjVmZGFhYzk0MC5qcGeSlQMAPs0LmM0GhpMFzQNSzQHe.jpg

Pytam się was obłudnicy, Polacy,  ile dzisiaj przy okazji Świąt spędzicie czasu przy stole, jaką ilością jedzenia i alkoholu napchacie swoje brzuchy? Ile po Świętach jedzenia wyrzucicie na śmietnik?

Pytam się prezesów korporacji, dyrektorów – zbieracie pieniądze na „walkę” z koronawirusem i chwalicie się – hipokryci – tym w internecie (Santander bank zebrał 2 821 777 zł, lotto 5 215 327 zł)  ile pieniędzy przeznaczyliście na to, żeby ludzie nie umierali z głodu, żeby szkielety zagłodzonych dzieci nie leżały na ulicach?

Chrystus niedawno oddał za nas życie, dzisiaj dla nas zmartwychwstał. Być może wydaje wam się, że jak zasłonicie twarz maską a na ręce założycie rękawiczki to zasłonicie swój egoizm. Być może wydaje wam się, że jak nie będziecie pomagać innym to i tak pójdziecie do nieba – wszak Pan Bóg jest miłosierny. Ale może Miłosierdzie Pana Boga też ma swoje granice. Może to jest jednak tak, że nie każdy, kto mówi „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego.

Ja w swoim życiu wyrządziłem wiele zła. Będzie ono ze mną do końca moich dni. Nawet jak będę umierał to będę o nim pamiętał. Nie wiem czy Ktoś we wszechświecie lub na ziemi mi wybaczy. Nie wiem też czy Jezus Chrystus był Bogiem, mogę tylko lub nie w to wierzyć, ale wiem, że na pewno był dobrym człowiekiem, którego dlatego właśnie, że był dobry i że był inny, zakatowano na krzyżu.

Ale jeżeli jeszcze Chrystus był i jest Synem Bożym to wiem, że każde moje zło zadawało i zadaje Mu ból.

Dlatego pamiętajcie:

– jeżeli zakładacie maskę bo boicie się koronawirusa, bo trzęsiecie się ze strachu o własne d…, a nie myślicie o innych naprawdę cierpiących ludziach, to własnoręcznie przybijacie Chrystusa do krzyża.

– jeżeli zakładacie rękawiczki – bo boicie się o własne życie – a nie myślicie o umierających z głodu dzieciach, to sami wkładacie Chrystusowi koronę cierniową na głowę, katujecie go biczem i poicie octem.

– jeżeli nie wychodzicie z domu bo sparaliżował was strach – i nie macie czasu ani ochoty, żeby zrobić cokolwiek dobrego dla innej istoty żyjącej na ziemi to sami przebijacie ciało Chrystusa włócznią.

I DLATEGO NIC WAS, ANI MNIE NIE USPRAWIEDLIWIA.

Wirus strachu 2

I. Wolność.

Dla wielu ludzi istota człowieczeństwa, atrybut ludzkości, przywilej tak ważny jak życie, kwintesencja życia. Dla wielu ludzi i dla mnie, coś czego nie pozwolę sobie odebrać, o co będę walczył, co stanowi wyznacznik mojego szacunku do samego siebie.

Co to takiego jest wolność ? Nie jestem socjologiem, filozofem czy psychologiem, ale ja w największym skrócie pojmuję wolność jako prawo do decydowania o samym sobie, prawo do dokonywania wyboru – nawet gdybym miał się pomylić i ponieść z tego powodu konsekwencje.

Wolność – przywilej za który ludzie oddawali życie, umierały narody, pokolenia.

Czy wolność człowieka można ograniczyć ?

Mimo, że każdy człowiek ma do wolności prawo to oczywiście nie każdy może z niej bezkrytycznie korzystać. Wolność – myślę, że Państwo się zgodzicie – nie może wiązać się z cierpieniem, bólem zadawanym innemu człowiekowi, a jak by powiedzieli buddyści, innej istocie czującej. Wolność nie daje mi prawa do mordowania, gwałcenia, zaspokajania hedonistycznych potrzeb kosztem innego człowieka. Społeczeństwa, aby wolności nie nadużywać wymyśliły prawo, kodeksy, zasady życia. Po to, by chronić ludzi wolnych, ale bezbronnych przed innymi ludźmi również wolnymi, ale zaborczymi, złymi, okrutnymi.

Czy są jakieś inne okoliczności, które uzasadniałyby ograniczenie ludzkiej wolności. Według mnie nie ma. Nic innego tego nie usprawiedliwia.

II. Sposoby ograniczenia ludzkiej wolności – strach.

Przepisy prawa, kodeksy bronią ludzkiej wolności poprzez przekazanie informacji tym, którzy chcą krzywdzić innych, że za każde zło będą ukarani. Bez względu jaka by to nie była kara (w najgorszym wypadku kara śmierci) informacja o karze ma w potencjalnym sprawcy wywołać strach przed nią i w związku z tym uniemożliwić mu czynienie zła. Tak jest w przypadku normalnych relacji międzyludzkich. Historia jednak pokazuje, że strach jako narządzie ograniczania wolności często, a może prawie zawsze wykorzystywany był nie do ochrony ludzkiej wolności, tylko do jej ograniczania.

Co wiem na ten temat od rodziców i co pamiętam z własnego życia.

1. Czasy drugiej wojny światowej.

Jeden naród chciał podporządkować sobie inne narody. Co zatem zrobiono. Wykorzystano strach. Wprowadzono godzinę policyjną, patrole na ulicach, łapanki, strzelanie i mordowanie pod jakimkolwiek pretekstem. Zamykano ludzi w więzieniach, torturowano. Wywożono ich do obozów koncentracyjnych i tam mordowano, znęcano się nad nimi, pastwiono.

2. Czasy PRL

Nie wszystkim to, co robiła władza komunistyczna się podobało. Niektórzy nie życzyli sobie ograniczenia wolności. Chcieli myśleć po swojemu, mówić to, co myślą. Chcieli żyć po swojemu, poruszać się bez ograniczeń, pracować na siebie a nie na innych.

Co komuniści zrobili, żeby odebrać ludziom wolność, żeby wszyscy musieli żyć tak jak oni sobie wymyślili ?

W latach pięćdziesiątych ich metody niewiele różniły się od metod hitlerowców. Później trochę złagodnieli, ale dalej za sprzeciw, niezadowolenie, za wyrażanie swoich poglądów można było stracić nawet życie (Poznań, Radom, Gdynia). Traciło się też coś innego, traciło się osobowość i godność. Jak komuniści to robili, jak w białych rękawiczkach odbierali godność, nadzieję ? Poprzez MARGINALIZACJĘ – zepchnięcie poza nawias, odsunięcie człowieka od przyjemności, korzyści, radości. Poprzez odebranie szansy rozwoju. Człowiek, który jawnie nie lubił komunizmu był na marginesie. Nie mógł awansować, był pozbawiony przywilejów (wczasy, działka pracownicza), nie dostawał podwyżki w pracy. Ludzie inteligentni, wykształceni, utalentowani, artyści nie mogli się rozwijać, byli skazani na milczenie, zapomnienie. Jeżeli ktoś chciał zaistnieć musiał emigrować, bo w kraju nie było dla niego miejsca. Jeżeli chciał tworzyć, to pod dyktando komunistów i cenzury.

Strach. Strach przed utratą życia, przed wyrywaniem paznokci, biciem, katowaniem. Później strach przed marginalizacją.

3. Stan wojenny

Te czasy też pamiętam. Miałem 21 lat i nagle godzina policyjna, na każdym skrzyżowaniu ZOMO lub wojsko. Czołgi, wozy opancerzone. „Ścieżki zdrowia”, pałowanie, morderstwa. Strzelanie do ludzi którzy mówili „nie”.

Strach. Ponownie ten sam strach i ponownie te same metody odbierania ludziom wolności.

III. Korzyści z ograniczania ludzkiej wolności.

1. Do czego hitlerowcom i komunistom był potrzebny strach i ograniczanie ludzkiej wolności ? Myślę, że nie tylko dla nich, ale dla wszystkich innych, którzy przez tysiąclecia niewolili ludzi było to potrzebne żeby: po pierwsze zapewnić sobie bezpieczeństwo, i po drugie zapewnić sobie korzyści.

Hitlerowcy gdyby nie mordowali na ulicach, w więzieniach i obozach koncentracyjnych, szybko zostaliby wygonieni z kraju. Wszyscy Polacy (no może prawie wszyscy), wzięliby to co mieli pod ręka i pogonili ich za Odrę, tam gdzie ich miejsce. Strach doprowadził jednak do tego, że z tych wszystkich obywateli pozostała garstka. Garstka straceńców, którzy z narażeniem życia walczyli o swoją wolność i wolność innych, mimo że ci inni zastraszeni siedzieli w domach, chodzili do pracy, przestrzegali godziny policyjnej i dekretów niemieckich i nawet do głowy im nie przyszło, żeby samemu o swoją wolność walczyć. Taka jest potęga strachu.

A jakie korzyści mieli Niemcy ? Takie same jak tysiące innych przed nimi. Tania siła robocza, bogacenie własnego kraju i narodu kosztem zubożenia innego kraju i narodu.

2. Komuniści.

Jakie to podobne. Gdyby nie ograniczenie wolności to mogłoby się okazać, że ludzie wcale komunizmu w Polsce nie chcą. Na pewno część z nich (myślę że dużo większa w porównaniu z miłośnikami Niemców) komunizmu chciała. Ale jednak mogła być to mniejszość i wtedy gdyby nie strach, pozostała większość mogłaby wziąć to co miała pod ręką i pogonić komunistów za Bug, tam gdzie ich miejsce. Nie robiła jednak tego bo się bała. Tak więc strach przez wiele lat zapewniał komunistom bezpieczeństwo.

A jaki mieli korzyści ?

Proszę Państwa. Największe jakie mogli mieć – władzę i co się z tym wiąże nieograniczony dostęp do dóbr materialnych. Ci którzy byli „przy korycie” mieli mieszkania, samochody, działki, domy, żony, kochanki. Mogli jeździć, latać gdzie chcieli. Robić co chcieli – i to bezkarnie (poza liczeniem się z reakcją towarzyszy z Moskwy). Każdy by tak chciał.

3. Wprowadzenie stanu wojennego to nie był taki przejaw hedonizmu jak wcześniej, ale dalej motywacja była taka sama.

Bezpieczeństwo.

Generał Jaruzelski, albo ponieważ w to wierzył, albo ponieważ był tak cwany, wprowadzając stan wojenny motywował to bezpieczeństwem nie swoim, ale Polaków. Oficjalna wersja – jeżeli on tego nie zrobi, to wejdą Rosjanie i zaprowadzą swój porządek. Jaki szczytny cel. Nieważne czy prawdziwy czy nie, ale z założenia bezpieczeństwo za wolność.

A jakie korzyści ?

Utrzymanie władzy, możliwość utrzymania wszystkich przywilejów wymienionych powyżej. Bo przecież nie chodziło o niepodległość Polski, która i tak była suwerenem ZSRR. Rosjanie nie musieli do Polski wjeżdżać czołgami. Oni stale byli obecni.

IV. Koronawirus a wolność, hitlerowcy i komuniści.

No dobrze. Trzy strony wypocin. Może dla większości z Państwa nudnych i oczywistych, ale co te wypociny maja wspólnego z rokiem 2020 i z koronawirusem ?

Drodzy Państwo.

Założyłem kilka tez, które dla mnie i myślę, że dla wszystkich Państwa są oczywiste:

teza 1

Wolność jest dobrem i nienaruszalnym przywilejem każdego człowieka.

teza 2

Wolność jednego człowieka można ograniczyć tylko w przypadku zagrożenia życia, zdrowia, czy innych nienaruszalnych praw innych ludzi.

teza 3

Ograniczenie wolności może nastąpić tylko na podstawie i zgodnie z zaakceptowanymi przez społeczeństwo, czy demokratycznie wybraną władzę, przepisami prawa.

teza 4

W przypadku każdej władzy totalitarnej strach jest jedynym narzędziem dzięki któremu ludzie godzą się (bo się boją) na ograniczenie ich wolności.

Jak ogranicza się moją wolność w roku 2020 tłumacząc to zagrożeniem koronawirusem:

– Chcę wejść do szpitala do chorej matki. Nie wpuszczają mnie bo jest zakaz.

– Chcę wejść do sklepu. Nie mogę bo w sklepie jest już za dużo ludzi.

– Wchodzę do szpitala w którym pracuję. Przy wejściu stoi żołnierz, który mierzy mi temperaturę.

– Nie mogę iść do teatru, mimo, ze bilet kupiłem trzy miesiące temu

– Nie mogę wejść na cmentarz na grób ojca, bo jest zakaz wstępu

– Na spacerze zatrzymuje się przy mnie straż miejska i każe mi odsunąć się od mojej żony na 2 metry.

Czy to jest ograniczenie wolności ? TAK. TAK i jeszcze raz TAK. Dla mnie takie samo ograniczenie wolności jakie wprowadzali hitlerowcy czy komuniści.

Już widzę oburzenie w Państwa oczach. Jak „takie samo”, a nawet jeżeli, to przecież jest to robione dla dobra narodu, ludzkości, społeczeństwa. Także dla twojego dobra ty głupi, niedorozwinięty lekarzu.

OK może to ja jestem głupi i niedorozwinięty, a może to ci u których przed chwilą oburzenie spowodowało wytrzeszcz oczu.

Tłumaczę dlaczego:

Teza nr 1

Moje prawo do wolności.

Mam w d…. waszą troskę o mnie. Moje prawo do wolności zakłada, że żyję jak chcę, robię co chcę i umieram jak chcę. Mam prawo popełnić samobójstwo, i mam na przykład prawo podpisać klauzulę DNAR (do not attempt resuscitation), w której nie zgadzam się na resuscytację gdybym umierał. Mogę odmówić leczenia, zabiegu operacyjnego, zabiegu diagnostycznego. Świadkowie Jehowy odmawiają transfuzji. I co. I możecie Ich pocałować w „rzyć”. Tak jak i mnie. To jest moje życie i moja wolność.

Teza nr 2 i 3

No dobrze, ty masz nas gdzieś i my mamy ciebie gdzieś. Rób sobie co chcesz, ale te zakazy są po to żebyś nie zarażał innych i żebyśmy przez ciebie nie umarli.

Tak ? W takim razie gdzie dochodzenie, udowodnienie winy, gdzie wyrok ? Dlaczego zrobiliście ze mnie trędowatego, mimo że trędowatym nie jestem. Dlaczego odbieracie mi wolność, mimo że nie stanowię dla was zagrożenia. Nie chcę was zamordować, zgwałcić, okraść, pobić, poranić, ukraść wam żonę i majątek. Zakładacie, że jestem bandziorem i odbieracie mi wolność, mimo że nie udowodniliście mi żadnej winy.

Teza nr 4

Włączam telewizję, włączam radio, włączam Internet. Wszędzie śmierć, zagrożenie, trupy, łzy i pożogi. Śmiercionośny wirus pochłonął miliardy istnień ludzkich, a nawet jeżeli jeszcze tego nie zrobił to za chwilę zrobi. Trupy leżą na ulicach. Szczury, muchy, robactwo zjada je na oczach przerażonych rodzin. Ludzkość przestanie istnieć – to tylko kwestia czasu.

Strach, strach, strach.

Strach jako narzędzie ograniczania ludzkiej wolności.

Nie strach przed kulą, czołgami, torturami, komorą gazową.

Strach przed koronawirusem.

Strach i kłamstwo.

Kiedyś znałem takie przysłowie: „Nawet gdyby człowiek był nieskazitelnie czysty to jak będziesz rzucał w niego gównem to i tak część przylgnie”.

Przysłowie dla współczesnych dziennikarzy: „Kłam, kłam ile wlezie, nieważne że twoje informacje są wyssane z palca, część ludzi i tak w nie uwierzy”.

Garstka ludzi, która nie wierzy w kłamstwa, analizuje, myśli, ocenia i nie boi się wirusa próbuje tłumaczyć innym, że:

– koronawirus jest z nami od setek lat,

– nie wiadomo na co umarli i umierają ludzie we Włoszech czy w Hiszpanii – może z powodu innej choroby a byli tylko nosicielami korona…….

– śmiertelność w tym zakażeniu nie jest istotnie wyższa niż w innych zakażeniach wirusowych,

– gdybyśmy zrobili testy wszystkim ludziom to mogłoby się okazać, że połowa z nich jest nosicielami korona… tak jak są nosicielami innych wirusów czy bakterii.

– itd., itp.

Ta garstka ludzi nie przebije się ze swoimi tezami. Nikt ich nie słucha i nie traktuje poważnie. Wszyscy wierzą dziennikarzom, bo to są autorytety od medycyny, wirusologii i epidemiologii. Tak jak ostatnio wybitny autorytet na pierwszej stronie portalu WP.PL napisał artykuł o prognozie rozprzestrzeniania się zakażenia. Ten wybitny autorytet podpisał się „lekarz weterynarii”. Gratulacje.

Pozostaje jedynie odpowiedź na pytanie czemu ma służyć takie zastraszanie narodów i społeczeństw.

Wnioski niestety nie są radosne:

1.

Korzyści dla koncernów, firm i wszystkich żyjących z ogólnoświatowej wirtualnej sieci – zbudowanie potęgi internetu i innych mediów i uzależnienie ludzi od tych środków przekazu.

Teoria spiskowa. A może jednak nie ?

Jak kiedyś ludzie porozumiewali się ze sobą?

Przed tysiącami lat siadali blisko siebie, przy posiłku, przy ognisku, leżeli obok i rozmawiali.

Później wymyślili pismo, papier, pocztę, telegraf – zaczęli do siebie pisać.

Kolejne wynalazki, radio, telewizja ograniczyły czas rozmów. Informacje się otrzymywało, ale kontakt w drugą stronę został ograniczony.

Komputer i telefony komórkowe pozwalają na rozmowy ze sobą, pisanie do siebie, dostarczają biliony bilionów informacji, ale zabrały ludziom jedną rzecz – mało kto siada przy wspólnym stole, przy ognisku, czy idzie na spacer z drugą osobą żeby porozmawiać. Teraz komunikujemy się poprzez media. Bliskość i więź z drugim człowiekiem jest nam niepotrzebna.

Nie mam racji?

Przychodzę do pracy – pół dnia moje koleżanki, siedząc w tym samym pokoju spędzają wpatrując się w komputery. Dzieci po zabiegach leżą w łóżkach i trzymają w rękach komórki. Obok nich siedzą matki i również wpatrują się w komórki. Idę do przychodni. Na korytarzu na krzesełkach siedzą pacjenci. Obok nich rodzice. Wszyscy trzymają komórki i wgapiają się w ekrany. Oczywiście są wyjątki. Są np. rodzice którzy dzieciom czytają książki i się z nimi bawią, ale to naprawdę są wyjątki.

Co do tego dodał korona wirus ?

Dodał to, że do tej pory ludzie nie potrzebowali bezpośredniego kontaktu z innym człowiekiem, a teraz będą tego kontaktu się bali i unikali jak ognia.

2.

Korzyści dla władzy.

Wyobraźmy sobie sytuację, że w państwie „X” rządzi „Colon Independent Party” w skrócie CIP. Do kraju „X” dotarł już wirus, ale władza jest mądra, ma mądrych doradców i pozwala ludziom żyć normalnie. W kraju tym z powodu „koronki” umiera 200 osób. Co robi opozycja. Opozycja się jednoczy i oskarża partię CIP o lekceważenie powagi sytuacji i śmierć tych dwustu osób. Społeczeństwo daje się przekonać i karze partię CIP za lekceważenie bezpieczeństwa obywateli odsunięciem od władzy i banicją po wsze czasy.

Drugi scenariusz. Ponownie wyobraźmy sobie, że jesteśmy w tym samym kraju, ta sama partia, ten sam wirus, ale rząd wprowadza restrykcje (które oczywiście dla rozprzestrzeniania się zakażenia nie mają znaczenia) nie pozwala ludziom wychodzić na ulice itd., itp., po czym okazuje się, że w tym samym czasie co w przypadku pierwszej historii również umiera 200 osób. Co się wtedy dzieje ? Pierwszy sekretarz partii CIP ogłasza wszem i wobec, że tak mała ilość zgonów była skutkiem ich mądrości, przewidywania powagi sytuacji i wprowadzonych restrykcji. Społeczeństwo klaszcze, a rząd i wszyscy utrzymują się przy władzy przez następne dziesięć lat. A władza jak już ustaliliśmy to przecież korzyści: materialne, duchowe, nieograniczone przywileje i zyski. Jest o co walczyć.

3.

Korzyści dla urzędników.

Kojarzycie Państwo nazwisko Parkinson. Cyril Northcote Parkinson. Człowiek, który przed wielu laty wymyślił m/in prawo, dotyczące rozrostu biurokracji i liczby urzędników. Tenże człowiek doszedł do wniosku, że „urzędnicy sami sobie stwarzają pracę”. Robią to po to, aby udowodnić innym, że są potrzebni i że ich praca jest potrzebna.

Przykład.

Wymyśla się jakiś przepis – np. kartę dużej rodziny, dzięki której na stacji benzynowej można kupić benzynę taniej o grosz na litrze. Do tego przepisu wymyśla się okólnik opisujący tryb wprowadzenia, do tego okólnika procedurę uzyskiwania, do tej procedury formularz na wpisanie niezbędnych danych a do formularza wzór podania. Do weryfikacji każdego z tych pism potrzebnych jest w każdej gminie dwóch urzędników, czyli w sumie ośmiu. Gmin w Polsce jest ok. 2450. Jak pomnożymy to przez 8 to okaże się że 19600 urzędników ma zapewnioną dożywotnią pracę – przepraszam – nie pracę tylko wynagrodzenie za nie robienie niczego pożytecznego albo za nie robienie niczego wcale.

Co tej kaście podarował teraz koronawirus ? Wynagrodzenie nie do końca życia, ale do końca wszechświata. Przecież urzędnicy muszą teraz czuwać dniem i nocą i reagować. Tworzyć nowe okólniki, formularze, rozporządzenia, dyrektywy, wskazówki, plany, strategie, zasady, zalecenia, ograniczenia i nie wiadomo co jeszcze. Muszą dzień w dzień tworzyć dokumenty i przepisy, pilnować ich przestrzegania, weryfikować ich aktualność i oczywiście nadal czuwać. A wszystko to dla naszego dobra.

Czy jest inna grupa zawodowa, która w dobie śmiertelnego zagrożenia wirusem może być bardziej potrzebna.

Odpowiadam: NIE MA.

4.

Korzyści dla dziennikarzy.

W młodości, a nawet i trochę później bardzo lubiłem czytać książki. Różne, między innymi reportaże. Miał dwóch ulubionych dziennikarzy: Melchiora Wańkowicza i Ryszarda Kapuścińskiego. Ikony dziennikarstwa. Ludzi, którzy wyznaczyli nieosiągalny dla wielu poziom mistrzostwa w przekazywaniu i opisywaniu prawdy, komentowaniu i przybliżaniu innym rzeczywistości. Dziennikarze, Pisarze, Artyści.

Dla tamtych dziennikarzy w relacjach i opisywaniu wydarzeń najważniejsza była prawda. Prawda ponad wszystko. I prawda, nawet błaha, którą można opisać w taki sposób, aby była świadectwem dla innych.

To było kiedyś. A co jest kwintesencją i najważniejszym przesłaniem współczesnego dziennikarstwa ? Czy jest nim prawda ? W mojej opinii niestety nie.

Proszę Państwa kogo teraz interesuje prawda ? Teraz ludzi interesuje sensacja. Jak nie ma sensacji to się nie czyta. A jak się nie czyta to znaczy, że dziennikarz, portal, gazeta nie istnieje. Musi upaść. Żeby istnieć na rynku mediów trzeba czytelnikom stale dostarczać sensacji. I to jest przesłanie dziennikarstwa, „być albo nie być’ współczesnych dziennikarzy.

Ponownie posłużę się przykładem.

Jedna z koleżanek z pracy – pielęgniarka – mając jedno własne dziecko, wzięła na wychowanie dwoje dzieci z dalszej, niestety patologicznej rodziny. Zapewnia wraz mężem tym dzieciom miłość, dobro, spokój, bezpieczeństwo, posiłki, ubranie i wszystko czego dzieci potrzebują. Czy ktoś o tym napisze ? Nikt. A kogo spośród wślepiających się w internet to obchodzi ?

Gdyby ta sama pielęgniarka przyszła do pracy i pomyliła lek, oparzyła dziecko, upuściła je na podłogę, a najlepiej jakby jeszcze była pijana, natychmiast znalazłaby się na pierwszych stronach gazet i w portalach informacyjnych.

Sensacja ponad wszystko.

Co ma do tego koronawirus ? Dużo. Daje dziennikarzom nieograniczoną żadnymi ramami sensację. I z tej sensacji żyją i jeszcze długo będą żyli.

No dobrze a co z prawdą ?

A KOGO TO TERAZ OBCHODZI !!!

I tym „optymistycznym” akcentem kończę na dzisiaj.

Dziękuję wytrwałym i zapraszam: http://www.doktoriblog.pl

Zastraszanie a statystyka

Jak większość z Państwa zapewne wie kłamstwo dzielimy na standardowe czyli takie normalne, duże – czyli trochę większe i największe czyli statystykę. Mimo to pozwolę sobie dzisiaj na przedstawienie tego kłamstwa w formie najbardziej zaawansowanej czyli statystyki, zdając sobie sprawę jak można jej wynikami manipulować, ale zrobię to po to żeby jednak pokazać, że jeszcze gorszym kłamstwem od statystyki są informacje przedstawiane przez media i chowających się za tymi mediami ludzi.

Zacznę od najnowszych danych na temat koronawirusa  i zgonów spowodowanych jakoby przez ten wirus w krajach Unii Europejskiej. Informacje z dnia wczorajszego:

Austria – 8 zgonów

Belgia – 67

Bułgaria – 3

Chorwacja – 1

Cypr – 1

Czechy – 0

Dania – 13

Estonia – 0

Finlandia – 1

Francja – 562

Grecja – 13

Hiszpania – 1381

Holandia – 136

Irlandia – 3

Litwa – 0

Luksemburg – 8

Łotwa – 0

Malta – 0

Niemcy – 84

Polska – 6

Portugalia – 12

Rumunia – 0

Słowacja – 0

Słowenia – 1

Szwecja – 2

Węgry – 6

Włochy – 4825

W sumie w krajach Unii Europejskiej do dnia wczorajszego zmarło „ z powodu” koronawirusa 7151 osób.

                Czy to jest dużo. Jeżeli się spojrzy z punktu widzenia osób które umarły i ich rodzin to oczywiście tak. Każdy zgon nawet jednej osoby to jest za dużo, to jest ból, rozpacz i cierpienie.  Jeżeli jednak spojrzy się z punktu widzenia statystyki to wtedy odpowiedź na to pytanie może być całkiem inna.

                W jednej ze swoich prezentacji na temat ratowania osób po wypadkach komunikacyjnych znalazłem dane statystyczne, dotyczące ilości zgonów na drogach. Na całym świecie na drogach rocznie ginie ponad 5 milionów ludzi – 5 000 000 !! W krajach Unii Europejskiej odnotowuje się tych zgonów ponad 40 tysięcy – 40 000 !!. Około 3,5 miliona osób doznaje obrażeń. W Polsce współczynnik zgonów z powodu wypadków drogowych wynosi  80 osób na 100 tys. mieszkańców co daje ok. 30 tysięcy zgonów rocznie. Z tego na miejscu zdarzenia umiera od razu ok. 3500 osób. Pozostałe umierają w trakcie transportu do szpitali lub w szpitalach.

Jakie są inne istotne przyczyny zgonów w Polsce, takie których można uniknąć, na których występowanie ma wpływ pacjent, opieka zdrowotna lub rząd.

                Pierwszy z nich  – rak płuc. Nowotwór złośliwy, który w większości przypadków wywołany jest paleniem tytoniu – palacze tytoniu stanowią ok. 90% chorych na ten typ nowotworu.  W roku 2010 z jego powodu w Polsce umarło 22 tysiące osób.  

                Kolejna przyczyna: nadużywanie alkoholu. Nie sposób obiektywnie podać jak często ta substancja wywołuje zgon. Bezpośrednio może to być na skutek zatrucia, w tym alkoholami niejadalnymi np. metanolem. Te przyczyny można jeszcze w miarę obiektywnie ustalić. Ale jak ustalić wpływ alkoholu na zgony spowodowane wyniszczeniem, zaburzeniami metabolicznymi, infekcjami na skutek wychłodzenia, bezdomności. Jak ustalić wpływ alkoholu na zgony spowodowane wypadkami komunikacyjnymi, na skutek samobójstw, utonięć.  Nie można. Można natomiast ustalić i wiadomym jest, że statystyczny  Polak wypija ok. 11 litrów czystego alkoholu rocznie. Jest to litr na miesiąc, czyli ponad 30 ml dziennie.  30 ml czystego alkoholu czyli 150 ml wódki, 250 ml wina lub prawie litr piwa dziennie. Kto i kiedy to wypija skoro teoretycznie nie robią tego dzieci, ludzie chorzy, kobiety w ciąży oraz nie można pić alkoholu w pracy. Ba większość z nas to katolicy, a więc w każdy piątek również powinniśmy powstrzymać się od picia tych trunków. Mimo to w Polsce jest  prawie 700 tysięcy alkoholików i prawie 3 miliony 700 tysięcy osób – 3 700 000 !! nadużywających alkoholu.  Nie wierzę, że chlanie wódy, wina i piwska w takich ilościach przez wiele lat nie przyczynia się do zgonu dużej liczby z tych trzech milionów siedmiuset tysięcy osób. I wiem na pewno, że liczba tych zgonów jest na pewno wyższa i na pewno zawsze będzie wyższa niż liczba zgonów z powodu koronawirusa.

                Zapobieganie zgonom z powodu wypadków samochodowych, palenia tytoniu czy spożywania alkoholu jest banalnie proste. Można obniżyć produkcję samochodów, podnieść ich cenę, promować inne formy transportu. Można bandziorów na drogach za spowodowanie wypadku na skutek brawurowej jazdy karać, a nie pouczać, dawać wyroki w „zawiasach”, czy umarzać postępowanie. Można nie sprzedawać alkoholu i papierosów – są to jedne z nielicznych produktów, które absolutnie nie są człowiekowi potrzebne do życia.

Można, ale się tego nie robi. A dlaczego z powodu koronawirusa robi się aż tyle ?

                Dlaczego Polacy pozwalają robić sobie wodę z mózgów ?

Wiemy dlaczego wyżej wymienione 3,7 milionów. Ci, gdyż głównym neuroprzekaźnikiem w ich mózgach jest alkohol. Ale dlaczego pozostali na to pozwalają ? Dlaczego nie mogę w sklepie spokojnie zrobić zakupów tylko muszę zakładać rękawiczki ?  Dlaczego nie mogę podejść do innej osoby na odległość bliższą niż 1,5 metra ? Dlaczego nie powinienem wychodzić z domu, drzwi powinienem otwierać łokciem, nie płacić gotówką tylko kartą itd. itp. ?

Dlaczego skoro do tej pory w tym roku w Polsce zmarło 6 osób z powodu koronawirusa, a z powodu

– nowotworów złośliwych – 56 000 osób

– niewydolności serca – 25 380 osób

– miażdżycy – 19 600 osób

– z powodu starości – 8 900 osób

– nadciśnienia – 1 700 osób

– z powodu powieszenia – 310 osób

– z powodu zatrucia alkoholem – 110 osób (brak tu tysięcy innych gdzie alkohol przyczynił się do zgonu, ale nie bezpośrednio)

– niewydolności wątroby – 64 osoby

– posocznicy – 44 osoby

walczy się z wirusem a nie walczy z wódą, papierosami i debilami na drogach ?

                Dlaczego w niedzielę nie kupię telewizora, książki, ubrania i tysięcy innych rzeczy, ale w każdą niedzielę i największe nawet święto kupię bez problemów wódę, papierosy i benzynę ?

                Dlaczego jeżeli do tej pory ilość zgonów z powodu sepsy była prawie dziesięciokrotnie wyższa niż z powodu koronawirusa nie zamykano szkół, uczelni, urzędów ?

                Dlaczego 6 zgonów z powodu koronawirusa dla posłów, senatorów, rządu, urzędników dziennikarzy jest problemem a nie jest problemem pozostałych 80 tysięcy osób, które w tym samym czasie umarły z innego powodu. Jaka to pandemia, jakie to zagrożenie życia z powodu choroby, która wywołuje 0,0075% zgonów.

                Rozumiem odmóżdżonych z powodu wódy. Rozumiem wymienione powyżej grupy zawodowe – ci nie są odmóżdżeni, ci w większości są po prosu cwani i walczą o kolejną kadencję, albo o ciepłe posadki. Rozumiem dzieci i osoby z demencją, ale dlaczego reszta ? Dlaczego reszta daje się nabierać ?  Nawet jeżeli boimy się, że w Polsce będzie tak jak we Włoszech czy w Hiszpanii – inna sprawa ile jest prawdy w tej ilości zgonów raportowanych z tych krajów – to i tak zgony z powodu koronawirusa w UE nie przekroczą ilości osób zabitych w tych krajach na drogach. A jeżeli dodać do tego jeszcze 10 razy więcej osób, które zmarły po wypadkach w szpitalach to i tak koronawirus nigdy takiego spustoszenia nie wywoła.

Dlaczego więc tak się go boimy i dlaczego komuś tak bardzo na naszym strachu zależy?

Spróbujcie Państwo odpowiedzieć sobie sami.

A póki co to „koronka” trzymaj się. Dzięki tobie przynajmniej Ziemia odpocznie.

Wirus strachu 1

               W Internecie podano wiadomość – W Polsce 492 osoby są zarażone koronawirusem.

Co się dzieje w związku z tym:

W mojej uczelni czyli Warszawskim Uniwersytecie Medycznym:

– jeszcze zanim liczba zarażonych wzrosła tak ogromnie J.M. Rektor wstrzymał wszystkie wykłady i zajęcia studentów w miejscach wymagających indywidualnych środków ochrony np. na bloku operacyjnym,

– wstrzymano wszystkie służbowe, zagraniczne wyjazdy pracowników a także udział w krajowych konferencjach,

– odwołano wszystkie konferencje i imprezy organizowane przez WUM i jednostki WUM,

– zawieszono wszystkie zajęcia ze studentami oraz zaliczenia, egzaminy i kolokwia,

– zawieszono działalność naukową studentów i doktorantów,

– ograniczono do niezbędnego minimum korespondencję papierową,

– wstrzymano zakwaterowanie nowych osób w domach studenckich oraz wprowadzono zakaz odwiedzin pod karą wykwaterowania,

– wprowadzono obowiązek ograniczenia do minimum bezpośrednich kontaktów pracowników w pracy,

– zawieszono działalność czytelni i wypożyczalni samoobsługowej w bibliotece,

– zawieszono działalność Centrum Sportowo- Rehabilitacyjnego WUM – basenu, siłowni, sal fitness i hal sportowych.

A co jeszcze w moim ukochanym kraju:

– nie mogę iść do kina i do teatru (właśnie kupiłem bilety na „Boską”),

– nie mogę iść na żadną imprezę masową – na szczęście i tak bardzo rzadko chodziłem,

– w szpitalach wprowadzono zakaz odwiedzin,

– w sklepach nie mogę podejść do ładnej pani bliżej niż na metr,

– mój wnuczek nie może chodzić do szkoły,

– itp., itd. o czym wszyscy Państwo wiecie.

OCZYWIŚCIE TO DOPIERO PRZEDSMAK TEGO CO NAS CZEKA

CO JA O TYM MYŚLĘ:

               Według GUS w dniu dzisiejszym w Polsce żyje 37 719 403 osób. Jeżeli koronawirusa stwierdzono u 492 z nich to znaczy, że jedna osoba zarażona przypada na niespełna 80 000 mieszkańców.

W Warszawie mieszka nie całe 1 800 000 osób. Z tego wynika, że statystycznie w największym mieście Polski jest około 23 osób zarażonych koronawirusem. Jak widać jest to LICZBA OGROMNA !!. Dwadzieścia trzy osoby z koronawirusem w Warszawie to nie są żarty . Ja co prawda nie mieszkam w Warszawie, ale tuż tuż – do granic miasta mam może 2 kilometry. W stolicy bywam prawie codzienne. I wierzcie mi Państwo czuję się zagrożony. Co będzie jeżeli na swojej drodze napotkam jedną z tych zarażonych osób a może wszystkie na raz – nie ważne, że prawdopodobnie Ci nieszczęśnicy przebywają w szpitalach, albo siedzą w domach – a może uciekną, ktoś może nieopatrznie je wypisać – i co wtedy. Spotkam je a one na mnie kichną, zakaszlą, może podadzą mi rękę, a może puszczą bąka z którego wydostanie się krwiożerczy wirus. I już po mnie. Zresztą nie chodzi tylko o mnie. Jestem człowiekiem empatycznym. Martwię się też o innych. A może zakaszlą albo puszczą bąka wśród tych innych  – w sklepie, w tramwaju, w metrze. A może krwiożercze wirusy dotrą w ten sposób do jakiejś kobiety w ciąży. Zarażą nienarodzone dziecko. I co wtedy. Czy możecie Państwo wyobrazić sobie skalę nieszczęść do jakiej może doprowadzić w Warszawie dwadzieścia kaszlących, kichających i pierdzących osób zarażonych koronawirusem. Ja nawet nie próbuję, jestem tak przerażony.

DLATEGO BŁAGAM SZCZEGÓLNIE: POSŁÓW, SENATORÓW, URZĘDNIKÓW, DZIENNIKARZY ratujcie nas. Zamknijcie także urzędy (to akurat żadna strata), supermarkety i inne centra handlowe, kościoły, synagogi, meczety. Zamknijcie zakłady pracy – wszystkie. Wstrzymajcie transport publiczny – niech ludzie chodzą, jeżdżą rowerami albo samochodami osobowym, mieszczącymi nie więcej niż 5 osób. Zbudujcie tak jak w Chinach kilkadziesiąt nowych szpitali – ale przede wszystkim z oddziałami psychiatrycznymi, żeby Polacy uzależnieni od internetu i mediów, przekazujących codziennie porcje nowych rzetelnych informacji o wirusie znaleźli tam spokojną przystań. Zamknijcie granice między województwami, powiatami, gminami, miastami, wioskami i osadami – niech potencjalni roznosiciele zarazy nie chodzą gdzie chcą i niech nie robią co chcą. Zróbcie jeszcze więcej – cokolwiek wpadnie wam do głowy, zgadzam się na wszystko bo wiem, że mój ratunek jest w waszych rękach.

A na koniec zasiądźcie wygodnie w swoich fotelach, spójrzcie w lustro (myślę, że macie takowe w gabinetach) i CIESZCIE SIĘ, ŻE URATOWALIŚCIE NARÓD przed śmiercionośnym wirusem, że jesteście zbawcami, wybawicielami, pasterzami, godnie prowadzącymi swoje biedne zagubione owieczki. A że rozumek niektórych z Państwa nie do końca ….. – to nie ważne. Wszak tego w lustrze nie widać.