Za moich młodych lat, gdy w Polsce zadomowiony był komunizm, znany był dowcip na temat intelektualistów. Dowcip ten brzmiał następująco.
„Spotykają się dwie góralki. Jedna mówi do drugiej:
– Wiesz sąsiadko wczoraj to się kochałam z intelektualistą,
– No i jak, i jaki on jest ?
– Eee.. to taki sam ch.. jak każdy inny, ino że miętki”.
Dowcip ten, w mojej opinii w sposób niezwykle trafny, opisywał zaradność życiową ludzi w tamtych czasach wysoko wykształconych – intelektualistów.
Intelektualiści i intelektualistki epoki komunizmu to była jasno określona i zdefiniowana grupa ludzi. Przede wszystkim było ich niewielu – ok. 2 procent całej dorosłej populacji. Po drugie byli to ludzie dobrze wykształceni, oczytani, po dobrych studiach – proszę pamiętać że przed trzydziestu laty w Polsce było kilkadziesiąt uczelni wyższych (teraz jest ich ponad 400). Po trzecie zwykle ci ludzie byli blisko szeroko pojętej kultury – chodzili do teatrów, na koncerty, na dobre filmy, na wystawy.
Poza tą grupą społeczną większość Polaków stanowiły dwie dominujące grupy – robotnicy i chłopi. Ci nie byli tak dobrze wykształceni. Ich zainteresowania były zwykle inne, co wynikało oczywiście z innej roli jaką spełniali w społeczeństwie. Poza wykształceniem, podejściem do kultury i rolą do spełnienia różnili się też – i ja to widziałem – innym podejściem do własnego życia, a szczególnie pragmatycznym stąpaniem po ziemi. Z pragmatyzmu tego wynikał też opór większości tych ludzi – przede wszystkim robotników – przed robieniem im wody z mózgu przez partię, a także reagowanie na krzywdę jaka mogła ich ze strony władzy spotkać. Pamiętam jak w roku 1976 rząd wymyślił, że podniesie cenę cukru o 10 czy 20 groszy. Reakcja robotników była natychmiastowa. Do zamieszek doszło m/in w Radomiu i Ursusie. Protestujących zamykano w więzieniach, bito. Mimo represji rząd po pewnym czasie wycofał się z podwyżek. Nie pokonał robotników. Podobne sytuacje i wcześniej i później zdarzały się w historii Polski powojennej wielokrotnie. Wszystkie łączyła jedna wspólna cecha. To zawsze robotnicy protestowali, to zawsze oni sprzeciwiali się zmianom na gorsze, to przede wszystkim oni tracili zdrowie i życie.

Dla tamtych czasów charakterystyczne było jeszcze coś czego nie ma obecnie (ze względów oczywistych) – otwarcie robotników na pomoc ze strony ludzi wykształconych. W roku 1976 powstał Komitet Obrony Robotników. Intelektualiści pomagają robotnikom. Zbierają dla nich pieniądze, pomagają od strony prawnej, organizują spotkania, wydawnictwa, nawet zakładają „Uniwersytet Robotniczy”. Piękne to i godne pochwały, ale to nadal przede wszystkim pałowani są robotnicy i to oni nadal dźwigają na sobie ciężar walki z komunistami.
A dlaczego tak się działo ?
Wróćmy do opowiedzianego na wstępie dowcipu.
Działo się tak dlatego, że to robotnicy mieli przysłowiowe „jaja” i wewnętrzną twardość, a intelektualistom ta twardość zanikała gdy godzinami ślęczyli nad książkami i naukowymi rozprawami.
Tak było, a jak jest teraz ?
Teraz jest zupełnie inaczej.

Po pierwsze nie ma robotników, a nawet jeżeli jeszcze gdzieś tacy ludzie pracują to nie nazywa ich się w ten sposób. Teraz są to: „pracownicy taśmowi”, „monterzy”, „konserwatorzy”, „operatorzy koparek” itp., ale robotników już nie ma.
Teraz nie ma też prawdziwych intelektualistów. Teraz prawie wszyscy dorośli Polacy skończyli studia wyższe. Nie ważne, że na te studia może dostać się każdy, nie ważne że każdy może je skończyć, nie ważne że nie trzeba się na nich uczyć, ważne że one są i że teraz byle bęcwał, który nie potrafi czytać ze zrozumieniem i pisać bez błędów może równać się z lekarzem z tytułem doktora, dwiema specjalizacjami i studiami podyplomowymi.
Z powyższego wynika jeszcze kolejna rzecz. Kiedyś robotnicy wiedzieli, że nie mają takiego wykształcenia i wiedzy jak „intelektualiści” i nie było dla nich afrontem korzystanie z pomocy i wsparcia tych drugich. Nie było wstydem być człowiekiem mniej wykształconym, bo wszyscy wiedzieli, że mniej wykształcony to nie znaczy głupszy. Teraz ponieważ prawie wszyscy uważają się za wykształconych to dzięki temu nie muszą nikogo pytać o radę. Ponownie byle bęcwał z licencjatem zna się na medycynie, prawie, psychologii, socjologii, ekonomii – zna się na wszystkim bo po pierwsze skończył „studia” a po drugie ma telewizję i internet.
Co z tego wszystkiego wynika i jakie jest przełożenie na korona wirusa ???
Gdyby „epidemia strachu” z powodu koronawirusa wybuchła 30 lat temu to wszelkie decyzje z tym związane podejmowałby rząd, opierając się tylko i wyłącznie na opinii ludzi obeznanych z tematem, wykształconych. Byliby to ówcześni intelektualiści z zakresu medycyny. To oni stanowili by prawo w tym zakresie bo tylko oni się na tym znali.
Ponieważ teraz na medycynie i co za tym idzie na koronawirusie znają się wszyscy to o sposobie postępowania, zaleceniach, przepisach decydują ci którzy mają władzę. Decydują bez pytania o zdanie ludzi mądrych, naprawdę wykształconych w tym temacie, autorytetów.
Jak to – zaprotestujecie Państwo – przecież rząd pyta się o zdanie lekarzy, przecież lekarze wypowiadają się w radiu, telewizji, internecie.
Tak wypowiadają się, ale czy to na pewno są autorytety, osoby które posiadają rzetelną wiedzę na ten temat ?!
Załóżmy, że nawet ten warunek jest spełniony to ja mam jednak kolejne pytanie – czy decydenci biorą pod uwagę zdanie tych autorytetów, czy kierują się w podejmowaniu decyzji opiniami ludzi wykształconych czy własnym „widzi mi się” ?
Niestety odpowiedź na to pytanie jest jednoznacznie negatywna. Dlaczego ?
Niech uzasadnieniem będzie poniższy przykład.
Mimo, że uważam siebie za człowieka mądrego i wykształconego wiem, że nie mam pełnej wiedzy na temat epidemiologii i chorób wywołanych przez wirus covid-19. Uczę się i czytam, ale uczę się i czytam nie pseudowypociny w internecie tylko rzetelne artykuły naukowe na ten temat. Poza tym, jeżeli spotykam się z wytycznymi lub zaleceniami dotyczącymi postępowania w trakcie „….demii” to interesują mnie tylko te stworzone albo autoryzowane przez lekarzy. Takimi zaleceniami m/in są zalecenia czy kryteria do wykonywania diagnostyki laboratoryjnej koronawirusa. Kryteria te zostały stworzone przez Główny Inspektorat Sanitarny oraz Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Na samym wstępie wynika z nich, że nie wszystkie testy w kierunku covida są rzetelne, ale ponieważ nie jest to istotne dla tego co chcę przekazać to skupię się na rzeczy najważniejszej, czyli jedynie na wskazaniach do ich wykonywania. Takich wskazań autorzy zaleceń podali trzy:
1.
Występowanie co najmniej jednego z trzech objawów ostrej infekcji układu oddechowego (gorączki, kaszlu, duszności) bez stwierdzenia etiologii w pełni wyjaśniającej ten obraz kliniczny w przypadku osoby, która przebywała lub powróciła z obszaru, w którym występuje transmisja COVID-19 (lokalna lub o małym stopniu rozpowszechnienia).
2.
Występowanie minimum jednego z objawów ostrej infekcji (gorączki, kaszlu, duszności) bez stwierdzenia etiologii mogącej tłumaczyć obraz kliniczny w przypadku osoby, która:
a) miała bliski kontakt z osobą, u której stwierdzono zakażenie COVID-19 lub
b) jest czynnym zawodowo przedstawicielem zawodu medycznego, który mógł mieć kontakt z osobą zakażoną podczas wykonywania obowiązków zawodowych.
3.
Występowanie u osoby hospitalizowanej objawów ciężkiej infekcji układu oddechowego bez stwierdzenia innej etiologii w pełni wyjaśniającej obraz kliniczny.
Jak Państwo widzicie: prosto, jasno i na temat.
Takie są zalecenia i teoretycznie one obowiązują. Każdy powinien się nimi kierować. A jak jest naprawdę?
W mojej pracy u jednego z dzieci przyjętych do oddziału przyszedł dodatni wynik badania w kierunku covid-19. W związku z tym zalecono aby całemu personelowi, który miał kontakt z tym dzieckiem pobrać wymazy z nosa i gardła. Wyznaczono termin kiedy personel miał się stawić u lekarza zakładowego w celu pobrania badań. Nie wiem jakie byłyby konsekwencje nie zalecenia się do nakazu, ale podejrzewam, że bardzo dotkliwe. Na szczęście przed wyznaczonym terminem badania całego personelu, przyszedł wynik ponownego badania dziecka, u którego stwierdzono nosicielstwo, i które postawiło w stan alarmu szpital. Wynik był negatywny. Wszyscy odetchnęli z ulgą i pomyśleli, że już jest po sprawie. Ale nie proszę Państwa. Po jakiej sprawie. Mimo, że badanie dziecka zweryfikowano, i z tego co wiem to nawet dwukrotnie, to badania personelowi z kontaktu z tym dzieckiem wykonano. Personel musiał się stawić na pobranie wymazu, a ja między innymi za te badania z mojego podatku musiałem zapłacić.
Czy obecnie jest jakaś granica ludzkiej głupoty ?
Opierając się na powyższym przykładzie można powiedzieć, że nie ma. Chociaż w tym przypadku na usprawiedliwienie można podać, że jednak jeden wynik pozytywny był, i mimo że kontakt z takim dzieckiem nadal nie wymaga pobrania badań (bo do tego potrzebne są jeszcze objawy kliniczne zakażenia u osoby z kontaktu) to jednak jest to jakieś usprawiedliwienie. Nie ma za to usprawiedliwienia dla głupoty, która obowiązuje w wielu szpitalach w Polsce. Głupoty, która polega na tym, że wszystkim pacjentom przyjmowanym pobiera się covida. Nikt się nie zastanawia czy pacjent spełnia kryteria, uzasadniające pobieranie wymazu. Pobiera się go wszystkim. Nikt się nie zastanawia kto za to zapłaci, że dezorganizuje to pracę, że w przypadku mojej specjalizacji nie mogę wykonać od razu prostego zabiegu i wypisać dziecka do domu, że nie ma przyjęć na planowe zabiegi. Teraz trzeba czekać na wynik wymazu, a dopiero po tym operować.
Trzydzieści lat temu granic głupoty pilnowali intelektualiści. Mimo wszystko ktoś z ich zdaniem się liczył. Teraz ponieważ ich nie ma, albo są gatunkiem wymierającym, urzędnicy i decydenci robią co chcą. Ludziom naprawdę mądrym nawet nie przyjdzie do głowy protestować. Moi koledzy lekarze patrzą na to co się dzieje i nie mówią nic. Część dała się zastraszyć. Inni mniej podatni na medialną propagandę chyba nie mają już siły, żeby cokolwiek udowadniać.
Koniec intelektualistów, a tak naprawdę koniec rozsądku, mądrości, rzetelności, kultury (tak, tak –również kultury) i oczywiście koniec prawdy, bo ta nieodłącznie wiąże się z rozsądkiem, mądrością i rzetelnością.
Na koniec ponieważ czasy tak radykalnie się zmieniły myślę, że dowcip sprzed kilkudziesięciu lat powinie brzmieć inaczej. W moim mniemaniu mniej więcej tak:
„Spotykają się dwie góralki. Jedna mówi do drugiej:
– Wiesz sąsiadko wczoraj to się kochałam z intelektualistą,
– No i jak, fajnie było ?
– Eee.. jak miało być fajnie kiedy na głowie czepek, na nosie maska, na całym ciele ochronne ciuszki, a zamiast jajek puste wydmuszki”.
Pa.